Ducker: marketingowy cyrk działa na niekorzyść Pogby i Man Utd

Jakub Mikuła
Zmień rozmiar tekstu:

Gdy w meczu z Liverpoolem na elektronicznych bandach reklamowych na Old Trafford pojawił się napis #Pogba, człowiek, który siedział wtedy w loży dyrektorskiej, a przed laty sprzedał Davida Beckhama, nie mogąc znieść jego medialności, musiał cicho przeklinać pod nosem – pisze na łamach „Telegraph” James Ducker.

Artykuł Jamesa Duckera – treść oryginalna

Z pewnością nietrudno sobie wyobrazić, że sir Alex Ferguson nie jest pod wrażeniem zamieszania dotyczącego twitterowego emotikona poświęconemu Pogbie, które tylko zwiększyło się po tym, co stało się przez ostatnie 72 godziny. Prawdopodobnie tym bardziej smuci go, że to zamieszanie było w dużej mierze podsycone przez sam Manchester United.

Przez całą swoją karierę Ferguson robił wszystko, by odgrodzić swoich piłkarzy od tego, co może ich rozproszyć, przyciągnąć do nich niepotrzebną uwagę lub wzmocnić padające na nich światła reflektorów, które w ich środowisku i tak są już jasne. Mimo że „emojigate” nie była przyczyną dramatycznego występu Pogby przeciwko Liverpoolowi, z pewnością zwiększyła ciążącą na nim presję, będąc symbolem jego upadku i zapewniła jego krytykom wiele zabawy jego kosztem.

Najważniejsze, a zarazem najbardziej niepokojące w całej tej żałosnej sytuacji jest to, że mimo że sam Pogba wsparł towarzyszącą jej kampanię marketingową, jego własny klub zrobił wiele, by nagłośnić sprawę. Jego własny klub jest w dużej mierze odpowiedzialny za nałożenie niepotrzebnej presji na swojego zawodnika. Dotarł do miejsca, w którym granice między wykorzystywaniem marketingowych okazji i boiskowymi wydarzeniami zaczęły się zacierać.

Louis van Gaal, poprzednik Jose Mourinho na stanowisku menedżera Manchesteru United, publicznie wyrażał swój sprzeciw naciskowi, jaki kładzie się na Old Trafford na kwestie marketingowe, ale sam nie spotkał się z niczym choć podobnym do tego. Ferguson był zmęczony cyrkiem, jaki tworzył się wokół Davida Beckhama, który swoją drogą był w niedzielę obecny na Old Trafford, ale ten konkretny cyrk rozgrywał się daleko od boiska.

Pogba wiedział, że rozgrywa słaby mecz, więc na pewno nie pomagał mu widok napisu #Pogba, wyłaniającego się na elektronicznych bandach reklamowych w towarzystwie tuzina różnych emotikonów przedstawiających jego głowę i przykuwającego jeszcze większą uwagę do najdroższego piłkarza na świecie, który miał problemy z podaniem piłki do kolegi z zespołu i był tłamszony przez linię pomocy Liverpoolu. Po tym, jak zmarnował dogodną okazję i sprokurował rzut karny, można było łatwo wyczuć, że dokłada jeszcze większych starań, by się zrehabilitować, ale tym samym jedynie pogarsza sprawę.

Krytycy podkreślą, że zawodnik kosztujący 89 mln funtów powinien radzić sobie z taką presją. Być może będą mieli rację. Rzecz w tym, że chodzi o dodatkową presję, która nie była nikomu potrzebna. Szkoda, że stało się to po kilku tygodniach bardzo dobrej gry Pogby, gdy zaczął coraz lepiej prezentować się na boisku i sprawiał wrażenie coraz lepiej radzącego sobie z ciężarem kwoty swojego transferu. Nie oznacza to jednak, że Francuz nie jest niczemu winien. Odegrał swoją rolę w całym tym czczym gadaniu i prawdopodobnie żałuje swojej postawy „bawmy się dobrze i skopmy kilka tyłków pod znakiem #Pogba”, ale trzeba przyznać, że nie chroniono go tak dobrze jak powinno się go chronić.

Artykuł na oficjalnej stronie Man Utd, zatytułowany „Pogba pisze historię twitterowych emotikonów” (serio? Gdzie zmierza piłka nożna?) wisiał na stronie głównej przez cały weekend i cały mecz, aż ktoś zdał sobie sprawę z tego, że to nikomu w klubie nie pomaga i postanowił przenieść go w jakieś bardziej dyskretne miejsce. Temu samemu artykułowi towarzyszyła wypowiedź Richarda Arnolda, dyrektora marketingowego Man Utd, który znowu przemówił do kibiców klubu (których na całym świecie jest ponoć 659 mln), wyjaśniając im, że „ten emotikon jest kolejnym świetnym narzędziem dla naszych kibiców, umożliwiający im łączenie się z klubem za pośrednictwem elektronicznego środowiska, zwłaszcza gdy nie będą mogli się doczekać niedzielnego meczu z Liverpoolem”.

To język, którego Ferguson by nie zrozumiał. Co więcej, Ferguson nigdy nie pozwoliłby na to, by w przeddzień tak ważnego meczu wokół jednego z jego piłkarzy powstało takie zamieszanie, podobnie jak klub pod jego wodzą nie dopuściłby do czegoś takiego. Czy czasy się zmieniły? Owszem. Ochrona własnych piłkarzy powinna być jednak nadrzędnym celem każdego klubu.

Dwa lata przed przejściem na emeryturę, Ferguson wypowiedział się o Twitterze.

– Nie rozumiem tego, ale jest to coś, czemu my, jako klub, się przeglądamy, bo może to spowodować pewne problemy, których chcemy uniknąć – mówił.

Ferguson miał na myśli głównie sytuacje, w których piłkarze publikują wypowiedzi, które mogą wpędzić ich w kłopoty i zapewnić mu przez to ból głowy, bez którego mógłby się obyć. Dwa lata później United stworzyli niepotrzebny ból głowy i tylko dołożyli problemów Pogbie, który i tak nie miał łatwego dnia.

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze