Felieton: gdzie ten pressing?

Błażej Duda
Zmień rozmiar tekstu:

Miesiąc miodowy z hukiem dobiegł końca. Jose Mourinho w ciągu kilku dni poniósł dwie porażki zasiewając pierwsze wątpliwości w kwestii jego decyzji taktycznych. Brak jasnego planu w meczu z City, brak inicjatywy w meczu z Feyenoordem – czy pressing jest tu rozwiązaniem?

W doskonałym artykule dla The Inside Channel, Jake Meador zaprezentował założenia trzech szkół gry pressingiem, których przedstawicieli, jako szczęśliwi kibice Premier League, będziemy mogli podziwiać przez najbliższe miesiące i lata na angielskim podwórku. Szalony okularnik Juergen Klopp, co oczywiste, próbuje przekuć drużynę Liverpoolu na wzór Borussii Dortmund, zaprzęgając swoich piłkarzy do szaleńczego pressingu i jak najszybszego odzyskiwania piłki. Spośród czterech faz akcji wyróżnionych przez Louisa van Gaala zespoły Kloppa najwięcej uwagi poświęcają fazom przejściowym w defensywie i ofensywie, choć akurat w przypadku inicjowanego wysoko „gegenpressingu” te określenia mogą być złudne.

Pep Guardiola jest przedstawicielem szkoły Marcelo Bielsy, której celem jest odcięcie rywali od tlenu przez pozbawienie ich piłki i miejsca. Drużyny Guardioli maksymalnie skracają pole gry uniemożliwiając przeciwnikom wyprowadzanie piłki, ale i budowanie akcji od tyłu – bliskość pozostałych członków zespołu pozwala angażować się w pressing sięgający bramkarza rywali. Takie ustawienie zespołu wymaga jednak oczywiście gry wysoką linią w defensywie, ze wszystkimi tego następstwami – przede wszystkim stwarza to okazję do szybkich kontr.

A Mourinho? On na takie ryzyko nie pozwala, hołdując stwierdzeniu że piłka nożna jest grą błędów. Ten kto popełnia ich mniej, ma większą szansę na wygraną, należy więc zmusić do nich przeciwnika. Aktywny pressing, mimo że prowadzi do potknięć rywala, tym kosztowniejszych, że popełnianych blisko własnej bramki, pozostawia jednak zbyt duży margines niewiadomej. Stałym elementem jego podejścia jest więc stosunkowo niski blok defensywny. Pressing jest przez drużyny Portugalczyka stosowany głównie w bocznych strefach boiska, gdzie liczba opcji rozegrania jest ograniczona, a także jako środek służący przejściu do kontrataku.

O przyporządkowaniu do jednej z tych szkół decyduje szereg cech: ilość piłkarzy angażowanych w pressing, czynnik wyzwalający czy czas utrzymywania pressingu. Określeniem, które w równym stopniu definiuje Barcelonę Guardioli co tiki-taka, jest zasada sześciu sekund, w ciągu których piłka po stracie miała wrócić w posiadanie jego podopiecznych. Po krótkim zrywie oddalającym bezpośrednie zagrożenie kontrą, drużyna odbudowywała ustawienie przyjmując ataki przeciwnika na wciąż skróconym polu gry. Również w przypadku zespołów Kloppa strata piłki jest czynnikiem wyzwalającym walkę o jej odzyskanie, ale instrukcje menedżerów równie często wskazują na moment przekroczenia linii środkowej, podanie w boczną strefę, zachęcają do nękania wybranego (najwolniejszego, najsłabszego technicznie lub najmłodszego) zawodnika czy po prostu czyhania na nieudane podanie. Czas utrzymywania pressingu zależy od celu, który może zmieniać się w zależności od wyniku spotkania – czy chodzi wyłącznie o wypchnięcie rywala zdała od bramki, czy sytuacja wymusza pilne odzyskanie piłki.

Co można wywnioskować w tym aspekcie z dotychczasowej pracy Jose Mourinho w Manchesterze United? Wydaje się, że więcej problemów jak te, które dało się zauważyć w ostatnich spotkaniach, przynajmniej na krótką metę. Mecz z Feyenoordem był wyjątkowo ciężki do przetrawienia, nie tylko dla kibiców. W drużynie delegowanej do gry na De Kuip znalazło się kilku piłkarzy po raz pierwszy w tym sezonie wpisanych do podstawowej jedenastki, co może tłumaczyć, dlaczego przeciwko Holendrom zastosowano tak asekuracyjne podejście. Niemniej bierność „Czerwonych Diabłów” była zatrważająca. W przebiegu spotkania goście wykonali zaledwie dwa odbiory na połowie rywala, a ponieważ i Feyenoord nie miał czym się pochwalić w tym aspekcie, przypominało to mecz dwóch połów, tym razem w sensie przestrzennym. Warto zauważyć że w każdym dotychczasowym spotkaniu, poza oblężeniem Hull, Manchester United był zespołem mniej aktywnym od rywala w ilości odbiorów, przechwytów i zablokowanych podań na ich połowie.

Podjęte próby odbioru w meczu z Feyenoordem

Trzyosobowa pomoc razem ze skrzydłowymi Matą i Martialem przez godzinę meczu skrywała się za linią środkową, pozwalając rywalom na swobodne jej przekroczenie. Nierzadkim widokiem byli obaj boczni pomocnicy tyłem do piłki truchtający z powrotem na swoją pozycję. Stale natomiast dwadzieścia lub trzydzieści metrów przed partnerami błąkał się Marcus Rashford samodzielnie usiłując odebrać piłkę. Nasze wrażenia z tych obrazków dokładnie oddał Samuel Luckhurst przypominając poniższą sytuację:

Również wówczas lekcji pokory i cierpliwości z ławki udzielał Jose Mourinho, choć z zewnątrz trudno ocenić czy zachowanie Rashforda wynikało z jego własnej inicjatywy czy samobójczych instrukcji menedżera. Biorąc pod uwagę ile razy spoglądał z wytęsknieniem na partnerów (nie raz ręce rozkładał również Pogba), pozostaje mu współczuć.

Nie oznacza to, że „Czerwone Diabły” prób odbioru nie podejmowały w ogóle, jednak przeważnie były to wysiłki pojedynczych piłkarzy. Na swojej stronie kilka razy pomylił się Rojo, wyskoki do piłki Pogby bądź Herrery kończyły się zaś tym, że podanie wędrowało w ich „martwe pole” do ustawionego między liniami gracza Feyenoordu (akcja z 9. minuty). O skutecznej destrukcji można było mówić tylko wówczas, gdy to druga linia zasieków włączała pressing na rywalu spodziewającym się podania, jednak nawet w takiej sytuacji pomocnicy nie byli gotowi do wyjścia ofensywnego.

Pogba ściąga za sobą obrońcę tworząc wolne miejsce za plecami – żaden z pomocników nie podejmuje ruchu bez piłki

Przy całym marazmie jaki bił z płyty boiska, postawę podopiecznych Mourinho można nazwać spójną. Skrajnie negatywna taktyka znacząco ograniczyła swobodę Feyenoordu w ofensywie i nie można stwierdzić, żeby przyjezdni stracili kontrolę nad meczem. Pojedynek derbowy to już zupełnie inna historia.

Również na Old Trafford brak pressingu, zwłaszcza biorąc pod uwagę że były to derby, zobowiązujące do odrobiny walki, bił po oczach. O ile jednak w spotkaniu z Feyenoordem próby podejmowane w pojedynkę przez Rashforda, skuteczne bądź nie, nie zmieniały układu sił, tak brak porozumienia między czterema, czy nawet pięcioma piłkarzami w meczu z City sprawił, że po pierwszej połowie można było spodziewać się pogromu gospodarzy.

Brak zdecydowania, kiedy należy podjąć pressing, sprawiał, że zespół został znacząco rozciągnięty wzdłuż boiska przez podopiecznych Guardioli, dość swobodnie czujących się z piłką na głębokich pozycjach. Ofensywna czwórka nieśmiało naciskała na rywali, równocześnie starając się o zamknięcie dróg podania, ale ten problem City obchodziło wykorzystując inteligencję przestrzenną Fernandinho, równocześnie dziękując za miejsce pozostawione dla Silvy i De Bruyne, którzy mogli z łatwością zbierać nawet mniej dokładne podania. Nie pomagała beztroska gra Paula Pogby, który osamotnił Fellainiego w środku pola, dodatkowo pogłębiając wątpliwości zespołu – walczyć o piłkę, czy się cofać. Od Mchitarjana po Blinda – błędy całej drużyny dało się wskazać w bramce na 1:0.

Odbiory w meczu z City – gospodarze rzadziej atakowali za połową, częściej bronili się na wysokości szesnastki

Końcówka pierwszej połowy i zmiany dokonane w przerwie pozwoliły Mourinho wykorzystać nadarzającą się okazję i sprawić, by rywal sam się rozpracował. Wejście Andera Herrery, wychowanego przecież na szkole Bielsy, pozwoliło toczyć bardziej zażarte boje w środku pola i przesunąć pozostałą dwójkę pomocników bliżej bramki rywala. Co istotniejsze, piłkarze ofensywni otrzymali wreszcie jasne instrukcje i podejmowali ryzyko w pressingu sięgającym stoperów i Claudio Bravo.

Bramkarz, który podarował gospodarzom bramkę kontaktową, a mógł również sprokurować rzut karny, po nieudanej próbie wymanewrowania Herrery, był po meczu wychwalany pod niebiosa przez Pepa Guardiolę. Zapewne Hiszpan chciał absurdalnym komentarzem szybko uciąć dyskusję na temat transferu, którego kontrowersyjność szybko się potwierdziła, jednak na poziomie taktycznym mógł mieć rację. Mimo agresji ze strony gospodarzy i szyderstw trybun, Chilijczyk nie bał się gry piłką i wykonał 30 krótkich podań (przy 7 De Gei), absorbując rywali. Barcelona Guardioli do perfekcji opanowała wychodzenie spod bardzo wysokiego pressingu i również w meczu derbowym można było zobaczyć namiastkę jego filozofii – szeroko rozstawieni stoperzy i dający wolną opcję do rozegrania Fernandinho. Świadomie wciągani na połowę City gospodarze, choć kilka razy zmuszali rywala do błędu, stawali się też łatwym celem przy błyskawicznych kontrach.

Krótkie podania Bravo wymuszały wysoki pressing Man Utd

Rola Fernandinho jest dość ciekawa w zestawieniu z tym, co w spotkaniu z Feyenoordem pokazywał Morgan Schneiderlin. Francuz dobrze asekurował partnerów, zaliczył kilka przytomnych interwencji, ale całokształt występu przywoływał wspomnienia ery van Gaala – sporadycznie widzieliśmy go wychodzącego na wolne pole za plecy rywala; częściej był schowany pomiędzy pomocnikami Feyenoordu, odcinając się od podań. Zastanawiała również jego współpraca z obrońcami – zejście defensywnego pomocnika pomiędzy dwójkę stoperów to żadna nowość, tutaj jednak manewr ten nie przynosił żadnej korzyści. Ciasne ustawienie Smallinga i Bailly’ego w takiej sytuacji nie pozwalało na rozciągnięcie gry i sprawiało, że cała trójka się dublowała. Mimo że Francuzowi przylepiono etykietkę „box-to-box”, na De Kuip został na stałe przyspawany do swojej strefy boiska. Czy był to nadmiar ostrożności ze strony menedżera, któremu zależało na zabezpieczeniu defensywy, czy realna ocena możliwości piłkarza wracającego do składu? A może częściej będziemy widzieć go w roli, zastanawiająco nieobecnego, Michaela Carricka?

To co robimy? Zejście Schneiderlina między stoperów kończy się oddaniem piłki Bailly’emu

Kulała nade wszystko wymienność pozycji środkowych pomocników, z których i Pogbę, i Herrerę cechują przecież pewne atuty ofensywne. W pierwszej połowie w środkowej strefie ziała jednak dziura, a zwłaszcza Rashfordowi brakowało wsparcia pomocników wbiegających z głębi lub pokazujących się do podań prostopadłych. Ruch zawodników bez piłki, o którym zdążyliśmy zapomnieć w ostatnich sezonach, wciąż zresztą wymaga poprawy, co tyczy się szczególnie Martiala. Francuz w bieżącym sezonie nie tylko drybluje znacznie rzadziej, ale też nie wbiega za plecy obrońców i niechętnie przyjmuje piłkę w biegu.

Brak wsparcia pomocników i bezruch Martiala sprawia że Rashford podejmuje złą decyzję – przerzut do Martiala zostaje łatwo przecięty

W 63. minucie Jose Mourinho zdecydował się zmienić całą ofensywną trójkę, wprowadzając w miejsce Maty, Martiala i Rashforda – Younga, Depaya i Ibrahimovicia. W kolejnym kwadransie każdy ze zmienników zdołał pokazać po co został oddelegowany na boisko.

Young posłał aż dziesięć mniej lub bardziej udanych dośrodkowań, co do tej pory leżało jedynie w gestii Darmiana i Rojo (w sumie pięć dośrodkowań w pierwszej godzinie to cały dorobek gości z otwartej gry). Depay mimo komicznego efektu końcowego jego akcji, był zdecydowanie bardziej aktywny od Martiala w fazie budowania ataku, wybiegając do podań z głębszych pozycji i wchodząc w pole karne. Wreszcie Ibrahimović oferował to, czego polegający na szybkości Rashford nie mógł zapewnić, a więc grę jako „target man” w polu karnym i przed nim. Cofnięcie się Feyenoordu we wspomnianym okresie sprawiło że gra długą piłką na Szweda w zasadzie nie była stosowana, ale jego oczywistą rolę dobrze ilustruje akcja z 65. minuty, gdy odebrał dośrodkowanie na długim słupku zgrywając je do czekającego w środku Depaya.

Powodem do zmartwienia może być fakt, że w kolejnym meczu planem B Mourinho jest „XIX-wieczny futbol”. Mimo wprowadzenia Rashforda przeciwko City i nadziei na szybką grę skrzydłami drugie 45 minut gospodarze spędzali na zagrywaniu długich piłek w kierunku Fellainiego, a Ibrahimović zmuszany był do gry w siatkonogę. W meczu z Feyenoordem podejście to uosabiał przesunięty do ataku Chris Smalling. Nie kłamie również statystyka celnych strzałów – oba padły po uderzeniach z rzutów wolnych. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Manchester United zwyczajnie odpuścił mecz przeciwko średniej klasy opozycji.

Z różnych względów ostatnie dwa spotkania nie pozwalają na wyciągnięcie daleko idących wniosków – w obu przypadkach o niepowodzeniu zadecydowały określone decyzje taktyczne, po obu meczach można odczuwać zawód postawą określonych piłkarzy. Można się zastanawiać czy to, co widzieliśmy na De Kuip wynikało wyłącznie z zestawienia pół-rezerwowego składu, czy też może było kwestią zlekceważenia rozgrywek i oszczędzania sił. Jeśli Mourinho potraktował spotkanie z Feyenoorderm jako taktyczną gierkę treningową, być może wkrótce zobaczymy tego owoce. Cierpliwość i stalowe nerwy są wszak u Mourinho nieodzowne.

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze