Felieton: W gronie trzystu – David de Gea

Mateusz Pawlak
Zmień rozmiar tekstu:

Triumfuję. Triumfuję z każdym meczem, triumfuję z każdym występem, triumfuję z każdą obroną, triumfuję z każdym czystym kontem Davida. Gdy 1 lipca 2011 roku do Manchesteru przyleciał wątłej postury młodzian, zobaczyłem w nim kogoś, kto może stać się jednym z najlepszych na świecie. Pomimo ogromu krytyki jaka na niego spływała, pomimo błędów które mu się zdarzały, niepewnych występów, ja go broniłem przy każdej okazji. I miałem rację. Kiedyś ja broniłem Davida, a dziś to on broni dla mnie.

Gdy słyszę „trzysta” mam przed oczami okrytych chwałą Trzystu Spartan. Nadszedł dzień w którym to się zmienia. Od dziś gdy usłyszę „trzysta”, to pierwszym skojarzeniem będzie historia nie spartańskich wojowników, a historia jednego wojownika, którym jest  David de Gea. Gdy patrzę jakie cuda w bramce potrafi wyczyniać Hiszpan, zastanawiam się czy tarcze Trzystu Spartan byłyby w stanie obronić tyle co on? Ktoś powie – heroizujesz, ale czy właśnie nie tak powstają legendy? Legendy o których dziadkowie opowiadają wnukom, a Ci się w nich zakochują?

Od początku, bo nikt nie rodzi się legendą. Na początku lipca 2011 roku, w dniu otwarcia letniego okienka transferowego, Manchester United sfinalizował zakup młodego bramkarza Atletico Madryt za niebagatelną, na tamten czas, kwotę 25mln euro (transfermarkt). Połowa piłkarskiego świata nie ukrywała swojego zdziwienia, gdyż za te pieniądze można było sprowadzić piłkarza, który miał już swoją markę i z miejsca byłby wzmocnieniem dla klubu. Zaś druga połowa pytała – a któż to jest ten de Gea? Czy po dobrym sezonie w Atletico to jest naprawdę ktoś na miarę Manchesteru United?

Pamiętam jak jeszcze przed oficjalnym debiutem internet został zalany komentarzami dotyczącymi postury Davida. Naśmiewano się jaki jest wątły i że nie nadaje się do Premier League. Nie raz można było natknąć się na komentarze zawierające opisy w ilu miejscach zostanie połamany przy pierwszym kontakcie z prawdziwym napastnikiem, lub że Anglia to nie Hiszpania i tu nie gra się dziewczęcej piłki. Czasem było wręcz nie do uwierzenia co potrafili wypisywać ludzie, którzy przecież uważali się za fanów Czerwonych Diabłów. Całość była oczywiście dodatkowo podsycana bardzo wysoką kwotą odstępnego, której niektórzy nie mogli przeboleć, tak jakby pieniądze wydali z własnego portfela. Podejrzewam, że dziś te osoby pukają się w czoło, gdyż chcieliby w życiu zrobić choć jedną tak dobrą inwestycję, jaką jest David de Gea dla Manchesteru United.

Hiszpan błysnął umiejętnościami na tournée przedsezonowym, na które sir Alex Ferguson zabrał swoich podopiecznych do USA. W meczu przeciwko Chicago Fire popisał się dwoma wyśmienitymi interwencjami, dzięki czemu uciszył wielu krytyków. Często w życiu codziennym mówi się „cisza przed burzą”. Tak też było tym razem. Oficjalny debiut David zaliczył w meczu, który rozgrzewa fanów obu zespołów z włókienniczego miasta do czerwoności – derbach Manchesteru. Derby to święto, w którym każda zdobyta bramka liczy się podwójnie, a każde zwycięstwo świętuje się do czasu kolejnego starcia. Dnia 7 sierpnia Czerwone Diabły mierzyły się z Obywatelami w meczu o Tarczę Wspólnoty. Jakiż szok przeżywali kibice czerwonej części miasta, gdy ich piłkarze schodzili na przerwę do szatni przegrywając 0-2. Oczywiście za obie bramki oberwało się młodemu Hiszpanowi, który najpierw przy dośrodkowaniu Silvy i główce Lescott’a zszedł bardzo nisko na ziemię odsłaniając praktycznie całą bramkę, a potem tuż przed przerwą wpuścił, mogłoby się wydawać, bardzo prosty strzał Dżeko po ziemi z dużej odległości. Finalnie mecz zakończył się zwycięstwem 3-2, jednak kibice jeszcze długo pamiętali Davidowi te stracone bramki.

Im dalej w sezon, tym słabiej wyglądała gra młodego bramkarza. W jego poczynania wkradła się bardzo duża doza niepewności. Wydawało się, że jego interwencje nie budziły przekonania nawet w nim samym. Do tego cyklicznie popełniał jakiś błąd, który często był ratowany przez obronę, lub co gorsza, bezlitośnie wykorzystywany przez przeciwnika. Ferguson zaczął rotować bramkarzami i w wyjściowej jedenastce coraz częściej zaczął pojawiać się Anders Lindegaard. W grudniu 2011 roku obaj panowie zagrali po 3 spotkania. Istnieje powiedzenie, że jeśli trener rotuje bramkarzami, to znaczy że tak naprawdę żadnemu z nich nie ufa. Dokładnie w takiej sytuacji był Ferguson. W styczniu 2012 roku de Gea nie zagrał ani jednego spotkania (nie tylko z racji przeciętnej dyspozycji, ale również mówiło się wtedy o problemach ze wzrokiem). Trzy razy na boisko wyszedł Lindegaard, a raz Ben Amos. David wrócił do bramki dopiero na początku lutego na mecz wyjazdowy przeciwko Chelsea. To jest ten mecz, który on pamięta do dzisiaj, ja pamiętam do dzisiaj i zapewne mnóstwo kibiców Czerwonych Diabłów pamięta. Wynik na tablicy świetlnej 3-3. Doliczony czas gry. Rzut wolny dla Chelsea. Do piłki podchodził wyśmienity wykonawca rzutów wolnych Juan Mata. Odległość do bramki około 25 metrów, pozycja idealna dla Maty, wprost na jego lewą nogę. Ostatnie sekundy pierwszej z czterech doliczonych minut. Mata uderzył, piłka mknęła prosto w okienko, cały stadion wstał z miejsc i uniósł ręce aby świętować przepiękną bramkę i… wtedy David de Gea dokonał cudu, pierwszego z wielu, wybijając piłkę koniuszkami palców. Nikt, nawet on sam, nie wierzył w to co się stało. Od tego meczu, a dokładniej, od tej obrony, zaczęło się to, na co dziś nie ma słów, aby móc to opisać. Z meczu na mecz był coraz lepszy i zagrał wszystkie mecze ligowe do końca sezonu. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, aby Lindegaard albo Amos weszli pomiędzy słupki.

Moment tej obrony sam David uznaje za punkt, w którym wszystko się obróciło. Nagle to co robił zaczęło mu wychodzić, decyzje które podejmował były dobre, a pewność siebie rosła z meczu na mecz. Gdy w styczniu 2014 roku Juan Mata został ściągnięty do Manchesteru, David przywitał go słowami (ponoć po hiszpańsku):

– Dziękuję Ci Juan.

– Za co? – Zapytał zdziwiony Mata.

– Za ten rzut wolny, bo od tamtej obrony wszystko się zmieniło.

Dzisiaj, gdy wszystkim brakuje epitetów, aby wyrazić swój zachwyt nad tym co w bramce wyczynia de Gea, mało kto pamięta o jego trudnych początkach. Dziś nie pamięta się tego, co musiał przeżyć młody Hiszpan, przychodzący do klubu z wielkimi tradycjami i oczekiwaniami, że w Teatrze Marzeń grają tylko światowej klasy zawodnicy. Większość widzi tylko 300 występów w koszulce z diabełkiem na piersi, a jeszcze mniejsza grupa potrafi dociec do informacji o zachowanych 114 czystych kontach. Inni zaś sprawdzą, że stracił 296 bramek, a więc mniej niż jedną na mecz. Brzmi całkiem nieźle, co? To tylko sucha statystyka, która akurat w tym przypadku pozwala komuś zorientować się jak dobrym ktoś jest bramkarzem, ale nie pozwala mu zrozumieć tego bramkarza. Aby zrozumieć Davida, trzeba spróbować przeżyć to co on. Trzeba wyobrazić sobie z czym musiał się zmierzyć. Jak wielkim oczekiwaniom musiał sprostać. Mógłbym w tym miejscu wymienić całe mnóstwo nazwisk z którymi wiązano dużo większe nadzieje niż z Davidem, a którzy nie podołali presji i w swoim słabszym momencie, przegrali. De Gea wyszedł z tego zwycięsko. Ba! On zwyciężył w takim stylu, że jeszcze długo cały piłkarski świat o nim nie zapomni. I czy właśnie nie tak tworzą się legendy, o których wspomniałem wcześniej?

David jest bramkarzem kompletnym nie tylko dlatego, że potrafi zachować 15 czystych kont na 26 kolejek Premier League, nie tylko za to że potrafi odnotować 14 obron w jednym meczu (co jest wyrównaniem rekordu Premier League przyp. red.), ale za to że jego obrony potrafią być tymi kluczowymi i decydującymi. Tak jak obrona wcześniej przytoczonego rzutu wolnego Maty uratowała cenny remis na Stamford Bridge, tak jeszcze niezliczone razy ratował skórę kolegom z drużyny i zapobiegał zawałom serca u wielu fanów. Był dwukrotnie wybierany na najlepszego zawodnika w zespole na koniec sezonu. Czy ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości, że David to kosmita nie z tej ziemi? Gdy patrzę na de Geę, pojęcie Robinsonady traci sens. Jednak jak nazwać to, co potrafi zrobić w bramce Hiszpan? Czyżby wkrótce czekał na nas nowy termin – de Gea’da? Tak, od dziś nie będę mówił Robinsonada. Będę mówił de Gea’da.

Gdyby ktoś dzisiaj mnie zapytał o to kto jest najlepszym bramkarzem w historii Premier League, bez wahania odpowiedziałbym – David de Gea. Nie tylko za to co już dokonał, nie tylko za to co aktualnie wyczynia w bramce, ale również za to, co jeszcze zrobi i osiągnie.

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze