Felieton: nikt już nie boi się Man Utd

Jakub Mikuła
Zmień rozmiar tekstu:

Można przypuszczać, że porażka z Newcastle wystarczająco popsuła José Mourinho humor. Jego nastrój mógł się jednak jeszcze pogorszyć, gdy usłyszał, co do powiedzenia miał Jamaal Lascelles, kapitan rywali.

Artykuł Nicka Millera – treść oryginalna

– Manchester United ma kilku świetnych piłkarzy, ale nie sądzę, że w ogóle stawił się na ten mecz – powiedział Lascelles. – Graliśmy już z Arsenalem i Man City, więc wiemy, że w meczach z takimi zespołami chwila dekoncentracji często kończy się utratą bramki. W meczu z United było jednak inaczej – wielu ich zawodników zaginęło w akcji.

Auć. To, że zawodnik zespołu, który dzięki wygranej z United wydostał się ze strefy spadkowej, powiedział o nich, że nie są szczególnie dobrzy, to jedna sprawa; ale że stwierdził, że stanowią mniejsze zagrożenie niż Arsenal? To naprawdę boli.

Zwłaszcza że Lascelles miał rację. Newcastle miało swój udział w nijakiej grze Man Utd, a ich pressing zmuszał „Czerwone Diabły” do błędu i wywoływał w ich szeregach niepewność. Najważniejsze jest jednak to, że Rafa Benítez poczuł się na tyle pewnie, by zagrać przeciwko United agresywnie, nie bojąc się, że jego zawodnicy zostaną ukarani, jeśli będą grać zbyt wysokim pressingiem.

Podobnie jak używanie Leicester City jako dowodu na to, co są w stanie osiągnąć kluby spoza finansowej czołówki, przytaczanie przyszłych mistrzów Anglii jako jakiegokolwiek przykładu jest kroczeniem po polu minowym, bo obecny Man City jest swego rodzaju anomalią i większość porównań staje się wobec tego bezcelowa. Wymowne jest jednak, że gdy drużyna Pepa Guardioli przyjechała do Newcastle pod koniec grudnia, „Sroki” zabarykadowały się we własnym polu karnym i praktycznie z niego nie wychodziły. Ograniczyły w ten sposób ryzyko strat i w pewnym sensie im się to udało, bo przegrały wtedy tylko 0:1.

Mimo że United według tabeli są drugą najlepszą drużyną w Anglii, w starciu z nią Newcastle nie podjęło podobnych środków ostrożności. Man Utd nie grał zresztą wcale tak źle: Alexis Sánchez był żywiołowy jak zawsze, Romelu Lukaku miał na koncie kilka sprytnych zagrań i gdyby bramki „Srok” strzegł ktoś mający nieco gorszy dzień niż debiutujący w wielkim stylu Martin Dúbravka, „Czerwone Diabły” z północy Anglii mogłyby wrócić po zwycięstwie 3:1. Rok pozbawionych wyobraźni występów i wiedza, że niepokojąco łatwo ich złamać – a tego o zespołach Mourinho raczej zwykło się nie mówić – dodały zagrożonej spadkiem drużynie pewności siebie. Newcastle dostrzegło dla siebie szansę i postanowiło ją wykorzystać, co udało mu się właściwie bez problemu. To powinno dać powody do myślenia wszystkim na Old Trafford.

Na kąśliwym porównaniu do Arsenalu ocena gry United przez Lascellesa się jednak nie zakończyła.

– Stało się to prawdopodobnie dzięki temu, jak graliśmy my – zmusiliśmy ich do gry w ten sposób. W pierwszej połowie popełnili mnóstwo błędów przy konstruowaniu akcji, ale spowodowaliśmy to my swoim pressingiem. Graliśmy agresywnie, a im to nie odpowiadało. Ich środkowi obrońcy byli przy piłce i nie wiedzieli, co z nią zrobić.

Obrońcy, o których chodzi, to Phil Jones i Chris Smalling, których postawa w drugiej połowie w zasadzie podsumowała braki w grze ich zespołu. Rzut wolny, po którym padła bramka dla Newcastle, został podyktowany po tym, jak Smalling bez żadnego konkretnego powodu zdecydował się symulować faul na środku swojej własne połowy. Dlaczego to zrobił? Nawet jeśli ktoś uważa, że nurkowanie nie jest dla niego ujmą i cel uświęca środki, co mógłby w ten sposób osiągnąć w tamtej sytuacji?

Był to jeden z wielu znaków zapytania w tym meczu, podobnie jak sytuacja pod koniec spotkania, gdy Antonio Valencia musiał przypomnieć Jonesowi, by wrócił na boisko i mógł przyjąć podaną przez niego po wrzucie z autu piłkę.

Można uznać, że tak natarczywa krytyka jest niesprawiedliwa, biorąc pod uwagę, że nad United jest w tym momencie tylko jeden zespół i to w dodatku taki, którzy okazał się być najbardziej dominującym od lat. Coś jednak jest nie tak i to jasne, że ten zespół ma poważne problemy.

Zostawiając na boku kwestię środkowych obrońców, wciąż nie wiadomo, jak ustawić na boisku Alexisa Sáncheza, gdy ma się już Anthony’ego Martiala, Marcusa Rashforda, Jessego Lingarda i Juana Matę, nie wspominając już o nieprzerwanej dyskusji o tym, jak wydobyć to, co najlepsze z Paula Pogby.

Choć wszystkie te problemy mogą znaleźć rozwiązanie na boisku treningowym, Man Utd ma znacznie ważniejsze, być może nienamacalne zmartwienie – jego rywale się go po prostu nie obawiają.

Owszem, jest tak odkąd sir Alex Ferguson odszedł na emeryturę, ale Mourinho pracuje na Old Trafford już od półtora roku i przez ten czas niewiele się w tej kwestii zmieniło. Od United powinno się oczekiwać przynajmniej tego, by budzili wśród rywali większy respekt od Arsenalu.

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze