Recenzja ManUtd.pl: „Jimmy Murphy. Człowiek, który ocalił Manchester United”

Błażej Duda
Zmień rozmiar tekstu:

Podczas trwających Krakowskich Targów Książki jednym z premierowych tytułów jest „Jimmy Murphy. Człowiek, który ocalił Manchester United” – poświęcona historii „Czerwonych Diabłów” pozycja, wydana nakładem Wydawnictwa ARENA. Zapraszamy do zapoznania się z autorską recenzją książki, nad którą patronat medialny sprawuje serwis internetowy ManUtd.pl.

Zdefiniowanie tego, co czyni Manchester United klubem wyjątkowym to zadanie karkołomne. To jaką wzbudza miriadę emocji, niekiedy sprzecznych, sprawia, że każdy kibic postrzega ten zespół inaczej. Jeśli jednak rozebrać go do rdzenia, być może nikt inny nie uosabia fundamentalnych wartości „Czerwonych Diabłów” tak, jak ich cichy bohater, Jimmy Murphy.

Lata pod wodzą sir Aleksa Fergusona dały nam pojęcie o tym, czego należy oczekiwać od piłkarzy, władz klubu i nas samych, fanów budujących magię Old Trafford. Ale to właśnie dzięki Jimmy’emu Murphy’emu te cechy wydają się tak znajome, tak naturalne i tak swoiste dla tego klubu. To on swoją pracowitością, wiarą w młodzież i niezłomnością przeprowadził Manchester United przez złotą, a zarazem tak tragicznie naznaczoną epokę.

„Jimmy Murphy. Człowiek, który ocalił Manchester United” Wayne’a Bartona to opowieść zapisana piórem jemu współczesnych (z ogromem rzadkich, archiwalnych urywków prasowych) jak i złożona ze wspomnień osób, które świadectwo jego geniuszu mają szansę potwierdzić i dziś. To opowieść prowadzona z wielu perspektyw – od przyjaciół, współpracowników i rywali, przez podopiecznych, po rodzinę (tę biologiczną, choć mówienie o „piłkarskiej rodzinie” w przypadku Murphy’ego byłoby niedopowiedzeniem), a mimo to składająca się w jednoznaczny obraz człowieka, który przez dekady i pokolenia swoim etosem pracy odciska piętno na Manchesterze United.

Wayne Barton sięgając do wielu źródeł przybliża nam życiorys człowieka, który mimo niepodważalnych zasług, w powszechnej świadomości pozostaje w cieniu sir Matta Busby’ego i sir Aleksa Fergusona. Walijczyk, o czym możemy się dowiedzieć, sam jednak nie czuł się dobrze w świetle reflektorów, w które wypchnęły go okoliczności. Bezgranicznie oddany futbolowym obowiązkom Murphy nigdy nie szukał poklasku, będąc tak samo wymagającym dla siebie, jak dla piłkarzy – zarówno wprowadzanych w wielki futbol wychowanków jak i uformowanych gwiazd.

„Jimmy Murphy…” to książka zabierająca nas w zupełnie inną epokę, w której emocje Pucharu Europy poprzedzają pocztówki z górniczego rodzinnego miasteczka Murphy’ego, wojskowych obozów i zniszczonego wojną Old Trafford. Mimo to, za sprawą geniuszu walijskiego trenera, łatwo się w tym odnaleźć, gdy chodzi o samą piłkę nożną. Asystent i przyjaciel Busby’ego, tak samo jak wielki Szkot, był bowiem człowiekiem wyprzedzającym swoje czasy. Zarówno na boisku, jak i poza nim, Murphy podejmował kroki, które dziś przyjmować można za standard, ale które wymagały ponad wszystko niezwykłej dyscypliny, odwagi i przenikliwości.

To jego wysiłki doprowadziły do powstania szkółki z prawdziwego zdarzenia, w której przyszły trzon zespołu kształtował zarówno system jak i niezwykłe zaangażowanie i indywidualne podejście Murphy’ego. Gorączkowa drobiazgowość, gdy chodziło o piłkarskie rzemiosło, nie przeszkadzała mu doceniać swoich wychowanków jako ludzi, o czym na kartach książki opowiadają m.in. Harry Gregg, Bobby Charlton czy George Best. Równocześnie tylko Murphy był zdolny ocenić, że zespół młodzieżowy, który regularnie spuszczał łomot rówieśnikom nie jest gotowy na kolejny krok, ale już kilka lat później przerzucić do pierwszego składu połowę akademii, gdy zespół szorował po dnie tabeli. O czym przekonujemy się wielokrotnie, gorliwość w pracy Murphy podkreślał niespotykanym instynktem, gdy w grę wchodziło wyszukiwanie talentów i nie zatracił go nawet pod koniec życia, gdy odbudowy Man Utd podjął się Alex Ferguson.

Tych talentów przez ręce Murphy’ego przeszły tuziny; wiele z nich na stałe zapisało się w historii klubowej i europejskiej piłki, wiele nie spełniło nigdy pokładanych w nich nadziei. O ośmiu z nich, o „Kwiatach Manchesteru”, wspominamy co roku, nie zapominając jednak o tych, którzy przetrwali. Tak jak Murphy, który odnajdując w sobie pokłady nadludzkiej siły i poświęcając się pracy bezgranicznie, rozniecił ogień, dzięki któremu feniks odrodził się z popiołów, a sam Waljczyk odbudował dzieło życia. W tej najczarniejszej godzinie to Murphy był tym, który dawał otuchę i nadzieję, własne emocje chowając za butelką whisky w barku.

Książka Wayne’a Bartona jest hołdem złożonym jego tytanicznym dokonaniom (zwieńczonym Pucharem Europy dekadę później). To również swoista rekompensata dla lat zapomnienia ze strony zwykłego fana, ale i władz klubu, który na jego barkach wspiął się na globalną scenę. Wreszcie to opowieść pełna fascynacji dla człowieka tak złożonego, który jednak nigdy nie zatracił swojego charakteru, pasji i autentyczności.

Okładka książki

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze