Law: mieliśmy wyjść na murawę i zniszczyć rywali

ManUtd.com Karol Ożóg
Zmień rozmiar tekstu:

Denis Law był jednym z gości podczas corocznej gali Stowarzyszenia Niepełnosprawnych Kibiców Manchesteru United. Legendarny zawodnik „Czerwonych Diabłów” porozmawiał z dziennikarzem klubowej telewizji i podzielił się wspomnieniami związanymi z osobą sir Matta Busby’ego. 

Jak czułeś się, dołączając do tak fantastycznego klubu, który sir Matt Busby miał odbudować po tragedii w Monachium?

– Znałem już Manchester, bo trochę czasu spędziłem po jego drugiej stronie [Grał w Manchesterze City w latach 1960-1961 i 1973-1974 przyp. red.]. Znałem też samego sir Matta Busby’ego, który w tamtych czasach był selekcjonerem reprezentacji Szkocji, do której mnie powoływał. Kiedyś wyjechałem do Włoch, by grać tam w Torino. Kiedy wróciłem na zgrupowanie kadry, sir Matt zapytał mnie, jak się tam czuję. Odpowiedziałem, że źle. Nie podobał mi się włoski futbol. Kilka miesięcy później sprowadził mnie do Man Utd. Przychodziłem na Old Trafford, by pomóc w odbudowie po tragedii w Monachium. Świetnie było wrócić, bo w klubie byli znakomici piłkarze, jak chociażby George Best.

Już po roku od Twojego przyjścia mogłeś cieszyć się ze zdobycia Pucharu Anglii, pokonaliście Leicester City. To był fundament dalszych sukcesów?

– Na pewno był to początek odbudowy wielkiego zespołu. Nie zapominajmy, że Puchar Anglii w tamtych czasach miał gigantyczną renomę. Każdy piłkarz chciał wystąpić w finale na Wembley. Dla sir Matta Busby’ego triumf w tych rozgrywkach tuż po tragedii w Monachium był fantastycznym początkiem odbudowy.

W drużynie z lat sześćdziesiątych występowało wielu świetnych piłkarzy, w tym trzech, którzy sięgnęli po nagrodę Europejskiego Piłkarza Roku. Ty także znalazłeś się w tym gronie. Gra z takimi zawodnikami sprawiała, że grało się łatwiej?

– Oczywiście. Im lepsi piłkarze wokół ciebie, tym lepiej i łatwiej ci się gra. Bez pozostałych nie dało się stworzyć drużyny i przede wszystkim na tym skupiał się sir Busby. Miał zespół. Rzecz jasna, że na świeczniku zawsze byli najlepsi strzelcy, ale bez pozostałych nic nie udałoby się osiągnąć. Potrzeba było dobrego bramkarza, obrońców i pomocników. To była gra drużynowa i w taki sposób podchodził do tego sir Matt. Stworzył wielki zespół. Zespół, który wygrywał nie tylko mecze, ale i trofea.

Kilka razy udało ci się sięgnąć po mistrzostwo kraju. W 1967 roku po kilku latach wróciliście do Pucharu Europy, który był Świętym Graalem dla sir Matta. O czym rozmawialiście w szatni od początku tego sezonu? Czy gra w Europie była dla was najważniejsza, ponieważ Celtic wygrał te rozgrywki rok wcześniej?

– Oczywiście, to szkocki klub jako pierwszy zespół z Wielkiej Brytanii sięgnął po Puchar Europy. Bardzo często musiałem to powtarzać wszystkim dookoła. Mieliśmy wspaniałego trenera, który zachęcał nas do atakowania i sprawiania radości kibicom. To właśnie robiliśmy.

Jak wyglądała przedmeczowa przemowa sir Matta Busby’ego?

– To było tylko kilka słów. Coś w stylu „wyjdźcie tam i ich zniszczcie”. Nie było specjalnych przemów. Piłkarze doskonale wiedzieli, co mają robić. Niezależnie od tego jak wyglądał mecz i jaki był wynik, zawsze do samego końca walczyliśmy o swoje. Postępowaliśmy tak w każdym meczu. Kiedy strzeliliśmy gola, szliśmy po kolejnego i kolejnego. Wynik nie miał najmniejszego znaczenia, walczyliśmy do ostatniej minuty meczu.  Nie zwracałem uwagi na to, kim był nasz rywal. Jeśli nie stanąłeś do twardej walki, mogłeś przegrać z każdym. Dopóki walczyłeś do samego końca, miałeś szansę wygrać.

 

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze