Felieton Dymitara Berbatowa: może sir Alex będzie czekał na ciebie

manutd.com Bernadetta Cugier
Zmień rozmiar tekstu:

Tottenham miał zaakceptować ofertę Manchesteru City za Dymitara Berbatowa. Jednak Bułgar nawet przez chwilę nie pomyślał o zasileniu „The Citizens”. 1 września 2008 podpisał czteroletni kontrakt z Manchesterem United. Po 11 latach Berba, w felietonie napisanym dla klubowej strony, wspomina swoje dołączenie do drużyny z Old Trafford.

Felieton Dymitara Berbatowa – treść oryginalna

Kiedy leciałem do Manchesteru, miałem ubraną już czerwoną koszulkę. Przynajmniej wyobrażałem to sobie.

Oczywiście cudownie jest mieć oferty z innych klubów. Dobrze jest być chcianym, bo to oznacza, że gra się dobrze. Ja już sobie wyobrażałem granie z Giggsem, Scholsem i każdą inną osobą z United.

Historia jest dla mnie bardzo ważna. Historia jest też ważna dla klubu, a jeśli się ją szanuje, w przyszłości można w niej zaistnieć. W United grało wielu legendarnych piłkarzy. Kiedy tylko mój agent powiedział mi, że United mnie chce, istniała tylko jedna opcja.

Przybyliśmy na lotnisko w Manchesterze, przez które przechodziłem ze swoim agentem, podniosłem wzrok i zobaczyłem, że czeka na mnie sir Alex Ferguson.

Myślałem, że dostanę zawału.

Ja. Pier****.

Jestem zwykłym człowiekiem z niewielkiego kraju, a menedżer Manchesteru United, kilka tygodni po zwycięstwie w Lidze Mistrzów, osobiście przybył na lotnisko, żeby się ze mną spotkać. Chciał mnie.

Oczywiście kiedy jest się dzieckiem, marzy się o takim momencie. Zwłaszcza kiedy dorasta się w komunistycznej Bułgarii, jak to było w moim przypadku.

Kiedy byłem dzieckiem, wstawałem o szóstej rano i stawałem z rodziną w kolejce po chleb. Poza momentami, kiedy rodzina wybierała się na moje mecze. Najpierw w kolejce czeka twój tata, po godzinie zastępuje go twoja mama, potem straszy syn (ja w tym wypadku), a później młodszy syn. Zamieniamy się, żeby utrzymać miejsce w kolejce, która ma kilka kilometrów i czekamy na chleb. Kiedy przychodzi twoja kolej, czekasz sam. Jeśli oddasz komuś miejsce, nie będzie chleba. Nie będzie co jeść.

Łatwo nie było też, kiedy trochę dorosłem i przeprowadziłem się do większego miasta, do Sofii, żeby trenować. Dzielisz swój pokój z czterema innymi chłopakami, a rodzice wysyłają jedzenie w słoikach. Każdy przynosi swoje słoiki, kładziemy je na środku stołu i zastanawiamy się, co dzisiaj mamy do jedzenia. Kiedy słoiki się kończyły, myślimy co będziemy jedli. Jeśli ma się jakieś resztki, zbiera się okruszki, które skleją się za sobą, roluje się je w całość, smaruje masłem czy czymkolwiek i tym sposobem jest coś do jedzenia. Pozwoliło to utworzyć więzi z chłopakami i drużyną. Wygraliśmy juniorskie mistrzostwo, bo przechodziliśmy przez wszystko razem.

Czasami myślę o tych wszystkich momentach, kiedy dorastałem i kiedy było ciężko. Po latach przywołuje to uśmiech na mojej twarzy, bo dzięki temu bardziej docenia się to, co się teraz ma. To była dla mnie ważna lekcja. Staram nauczyć tego moje córki. Nie muszą stać w kolejkach po chleb czy zbierać okruszki, ale od czasu do czasu utrudniam im niektóre czynności, żeby też doceniały, co mają. Trzeba tak robić.

Skąd to wiem?

Wiecie ile talentów mieliśmy w Bułgarii? Wielu było lepszych ode mnie. Mój ojciec też był piłkarzem. Kiedy spacerowaliśmy, zatrzymywał mnie i pokazywał na ludzi.

„Dymitar, widzisz tego mężczyznę?”

Ten wyglądał na bezdomnego. Niektórzy nie wyglądali tak źle. Spojrzałem na tamtego człowieka, o którego byłem zapytany i widziałem kogoś, kto był sponiewierany przez życie.

„Wiesz kto to był? Kiedyś był to niewyobrażalnie silny talent, który niszczył obronę. Wiesz co się stało? Myślał, że jest kim ważnym. Zaczął pić, zakładać się o pieniądze, biegał za kobietami. Nie miał dookoła siebie odpowiednich ludzi. Teraz widzisz, gdzie się znalazł. Kiedyś był jednym z wielkich talentów, a teraz nie ma nic.”

Lata przemijały, a ja dorastając widziałem różnych ludzi, których spotkał ten sam los. Łączyło ich to, że mieli talent, ale nieodpowiednie porady, które spowodowały złe wybory i skończyli kompletnie spłukani albo i gorzej. Cały czas siedzi mi to w głowie, nawet jeśli nie chcę o tym myśleć. To taki mechanizm, który pomaga podejmować odpowiednie decyzje. Nie dzieje się to zawsze, ale często dzięki temu zrobi się to, co należy. Nawet jeśli człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy. Cały czas o tym pamiętam, bo taka jest prawda. Żadna z tych osób nie miała koło siebie kogoś, kto powiedziałby: „To nie jest właściwa droga, ale ta jest”. Cierpienie może potrwać tylko chwilę, ale w przyszłości osiągnie się sukces.

Pamiętam ludzi, z którymi trenowałem. Imprezowali po meczach… imprezowali nawet przed meczami.

„Berbs, chodź. Żyje się tylko raz.”

Nie działało to na mnie. Nawet teraz nie działa. Moim celem było zostanie dobrym piłkarzem. Chciałem coś osiągnąć. To mi pomagało. Zwłaszcza z wszystkimi myślami kłębiącymi się w mojej głowie. Nie chciałem skończyć na ulicy. Chciałem być niezależny.

Zawsze ciężko pracowałem. Nawet kiedy byłem mały, cały czas trenowałem. Ciągle byłem na dworze, wysoko wykopywałem piłkę i starałem się ją kontrolować. Nikt mnie tego nie nauczył, nikt nie powiedział jak to robić. Robiłem tak, sam nie wiem dlaczego. Po prostu uważałem, że jest to coś interesującego.

Żaden telefon, żaden Facebook, żaden Instagram. Po prostu kopanie piłki.

„Berbs, chodź do domu. Musisz coś zjeść.”

Przestań, nie potrzebuje jeść! Nie jestem głodny. Kopałem piłkę. Jeśli nie było moich przyjaciół, wtedy sam to robiłem. Wiecie jak Brazylijczycy udoskonalają swoje umiejętności na plażach? Ja opanowałem moje na asfalcie.

Szkoły nie miały sztucznych boisk do gry, miały szorstki asfalt. Piłka wysoko podskoczy i trzeba ją jakoś opanować, więc z czasem przyzwyczaiłem się do tego. Nie myśli się o tym, a po czasie zaczyna się to doceniać. Tak opanowuje się swoją technikę.

Jeśli upadnie się na takich powierzchniach, kolana krwawią i zaczyna się płakać. Nikt nie będzie się tym interesował. Nikogo to nie obchodzi. Grasz w piłkę. Wstawaj. Kontynuuj. Krew się leje. I co z tego?

Jedna para butów, w której po czasie pojawiają się dziury. Nie stać cię na nowe, więc stare sklejasz taśmą i grasz dalej. Tak my, Europejczycy ze wschodu, to robiliśmy.

Po prostu grasz, a jeśli chcesz osiągnąć sukces, pracujesz, słuchasz odpowiednich ludzi i odpowiednio postępujesz. A potem… Nie wiem jak to powiedzieć, ale czasem może planety układają się w odpowiedniej dla ciebie kolejności.

Wtedy może przyjdzie dzień, że podpiszecie umowę z Manchesterem United.

Może sir Alex Ferguson będzie czekał na was na lotnisku.

Dzień dołączenia do United był szalony. Bardzo szalony. Cały dzień czekałem na telefon, czy dołączę do klubu czy nie. Koniec wyglądał jak w filmach – pot na twarzy i spóźnione, dramatyczne wejście.

Później siedziałem w samochodzie z Fergusonem.

Było niezręcznie i śmiesznie,ale był to też zaszczyt, siedzieć w tym samochodzie. Jechałem i myślałem.

Co powiedzieć? Co powinienem powiedzieć?

„Jak się masz? Jak pogoda?”

Nie jestem zbyt dobry w rozmowach. Każdy kto mnie zna, wie, że nie urządzam sobie pogawędek typu: jak się masz, bla, bla, bla… Przechodzę prosto do sedna. Kiedy znajduję się w takich sytuacjach, myślę…. świeeeeetnie!

Spoglądam na swojego agenta. On patrzy na mnie. Nie wiemy co robić.

Teraz te wspomnienia wywołują uśmiech na mojej twarzy, nawet jeśli wcześniej były niezręczne. Sir Alex był bardzo miły. Zwróciłem na to uwagę, bo miałem okazję spotkać wielu zwycięskich menedżerów, piłkarzy i ludzi. Takie osoby, nawet jeśli są w profesjonalnym znaczeniu wyżej od pozostałych, potrafią traktować innych z należytym szacunkiem i odpowiednią uwagą.

W moim przypadku postanowił spotkać się ze mną na lotnisku. Prawdopodobnie to wywarło na mnie największe wrażenie. Tacy ludzie będą próbować podnieść cię i wciągnąć w swój świat. To jest coś wyjątkowego.

Poszliśmy podpisać papiery. Pamiętam wszystko, co leżało przede mną i było gotowe do podpisania. Pamiętam pośpiech, bo musieliśmy wysłać to do ludzi z Premier League, żeby wszystko zostało zweryfikowane.

No dalej, dalej, daaaaaleeeej….

W końcu wszystko zrobiliśmy i każdy epatował radością. Ja, mój agent (jest on dla mnie jak drugi ojciec) i każda inna osoba w pokoju.

Byłem najszczęśliwszy na świecie.

Na swoim pierwszym treningu byłem nieśmiały. Bardzo nieśmiały. Możliwość gry z tymi wszystkimi chłopakami, których podziwiałem i z którymi zawsze chciałem grać, była dla mnie szaleństwem. Czasami przez tę nieśmiałość nie jestem otwarty na nowe znajomości. Szanuję swoją prywatność. Inni kiedy przychodzą na swój pierwszy trening mówią „jak się masz” lub „przybij piątkę”. Zachowują się jakby byli tu od zawsze. Ja jestem skryty, zawsze taki byłem. W takich momentach jestem nieśmiały albo nie wiem co mam powiedzieć. Jednak wszyscy byli bardzo mili. Czułem się jak we śnie. Pierwszy trening. Ferguson, Giggsy, Ronaldo… wszyscy tu byli. W środku tańczyłem ze szczęścia.

Każdy był inny. Każdy był dobry w czymś innym. Przykładowo Giggsy zachowywał się bardzo profesjonalnie. Przyglądałem się jemu, kiedy miał już dużo ponad 30 lat. Czy grał on do 40? Powiedziałem sobie, dobra Berbs, czy ty też tak będziesz mógł? Spróbuję. Zobaczmy, co on takiego robi. Joga. Widzieliście jaki był mizerny. Geny też są za to częściowo odpowiedzialne, ale sposób w jaki trenował, zachowywał, odpoczywał, kiedy tego potrzebował, rozciągał po treningu. Czasami trenował na spokojnie, czasami odrobinę mocniej. To samo dotyczyło Scholsey’ego. Gaz (Garry Neville) to samo. Podczas mojego pierwszego roku w drużynie był też Ronaldo, który pracował jak szalony.

Trzeba zwracać uwagę na takie rzeczy. Przynajmniej, kiedy starasz się być tak dobry jak pozostali piłkarze, a trzeba takim być. Inaczej jeśli w szatni wypełnionej przerośniętymi osobowościami, zwycięzcami, nie spróbuje się być tak profesjonalnym jak pozostali, dopasowanym do ich entuzjazmu i ich woli zwycięstwa, nie będzie się częścią drużyny.

Każda osoba w zespole chce być najlepsza czy to na swojej pozycji, czy w sposobie patrzenia na piłkę nożną. Każdy w swojej karierze osiągnął różny poziom sukcesu. Niektórzy osiągnęli szczyt, jak to zrobił Ronny (Cristiano Ronaldo), inni uplasowali się trochę niżej. Jedyne co pozostaje to znaleźć między nimi miejsce dla siebie. Jeśli nie uda się, trzeba robić wszystko, co potrafi się najlepiej. Bo jaki jest sens bycia w takim miejscu? Przebywanie z takimi piłkarzami pozwoli na zbudowanie mentalności zwycięzcy, której wcześniej się nie miało.

Stojąc w tunelu przed meczem, spiker na Old Trafford powie wszystko, co powinno się wiedzieć o składzie.

„Panie i panowie, mistrz Anglii, mistrz Europy, mistrz świata…”

Gęsia skórka.

W tunelu da się poczuć różnicę poziomów. Ktokolwiek gra przeciwko, czuje, że jest poniżej tego poziomu. Bez patrzenia na nich w tunelu, da się poczuć, że czują się pokonani. To koniec.

(Oczywiście pomaga fakt, że grasz z Ronaldo, Rooney’em, Giggsem i pozostałymi!)

Wchodzę na boisko, a spiker wciąż podaje te wszystkie informacje. Patrzę na przeciwników. Może spojrzę im w oczy, a oni zobaczą na mojej twarzy:

Chłopaki. Wiem. Tak, wiem. Dlatego tak ciężko pracowałem!

Podczas pierwszego sezonu, zdobyłem swój pierwszy tytuł w Premier League. Czułem się… o mój Boże… wewnątrz skakałem ze szczęścia.

Tej nocy, kiedy wróciłem do domu, naprawdę skakałem, bo nikt mnie nie widział. Skakałem nagi dookoła domu z moim medalem. Byłem bardzo szczęśliwy. Kiedy wszedłem do szatni po meczu, widziałem Giggsy’ego z jego 110 czy którymś tam medalem, mówiącego: „Berbs, zbliża się kolejny”.

Kilka minut temu wygraliśmy ligę, a to już jest przeszłość!

Pomyślałem… czy mogę dostać chociaż 5 minut, proszę? DOPIERO zdobyłem swój pierwszy medal. Wiecie, takie nic specjalnego!

Można było zauważyć, że dla nich to było coś normalnego. Prawdopodobnie czułbym się tak samo po tylu medalach, ale w tej szatni liczył się już kolejny cel, puchar, tytuł, Liga Mistrzów. Tak zachowują się zwycięzcy. To było niewiarygodne.

Czułem dumę jako Bułgar, ktoś z niewielkiego kraju. Dorastałem w czasach komunizmu. Nie miałem tyle szczęścia, żeby urodzić się w miejscu z dobrą infrastrukturą, dobrymi boiskami czy pieniędzmi, aby je zbudować i nie mogłem grać w swoim kraju przez całą karierę. Dla mnie przyjechanie do Anglii nie było łatwe. Jednak wiecie, że odniesienie sukcesu jest wiele słodsze? Te ciężkie momenty, pokonywanie ich, to sprawiło, że smak sukcesu był słodszy.

Po raz kolejny powtórzę się, że przebywanie z tymi piłkarzami było czymś niewiarygodnym. Nawet jeśli nie mówi się dużo, można na nich patrzeć. Jeśli masz pytanie, idziesz i pytasz, a oni odpowiedzą. Czasami będą ostrzy, ale tylko kiedy ktoś tego potrzebuje. To nie jest gra dla dzieci i nikt nie bierze tego jako atak. Tu chodzi o drużynę, bo każdy chce wygrywać.

Spójrzcie na Vidę.

Vida był mi bliski, bo urodziłem się blisko granicy z Macedonią. Dla mnie osoby z krajów jak Bułgaria, Serbia, Macedonia, Chorwacja są tacy sami. Rozumiem i potrafię się porozumieć tymi językami. Wszyscy tam jesteśmy braćmi.

Więź z nim była czymś naturalnym, bo wiedziałem co przeżył. Wiem przez co przechodził, kiedy w Serbii szalała wojna. Przychodząc do nowego klubu, miło jest mieć kogoś takiego. W niektórych aspektach on zna ciebie, a ty jego. Mogliśmy porozmawiać w tym samym języku i zawsze służył pomocą. Był żartownisiem. Jeśli nie zna się Vidy, jego żarty mogą zaboleć, ale był on zabawny. Wciąż jesteśmy w kontakcie. To świetny facet.

Trening z nim nie był ciężki… to był koszmar! Czasami masz w drużynie ludzi, przeciw którym nie chcesz grać? Patrzysz na drugi zespół podczas ćwiczeń.

Oooo nie, nie dzisiaj. Nie mam na to humoru.

Vida był właśnie kimś takim.

Kiedy grałem w „Spurs”, był koszmarny. Kiedy przeszedłem do United, trening wyglądał jak wojna. Nie miało znaczenia, kto był po przeciwnej stronie. Ja, Ronny, Rooney. Każdy został skopany. W trakcie meczów czułem ulgę, że jestem z nim w zespole. W grze dawł z siebie wszystko, krwawił, zderzył się głowami, ale to zawsze było poświęceniem dla zespołu. Zawsze nadstawiał kark dla zespołu.

Jeśli dla mnie sukces miał ekstra słodki smak, wiedziałem, że to samo odczuwa Vida. Przeszedł przez to samo co ja, a nawet gorzej, bo dorastał w trakcie wojny. Podczas wizyty w Serbii wciąż można zobaczyć na budynkach ślady po pociskach. Vida przeszedł przez piekło, więc tym większy był dla niego każdy sukces.

Sir Alex potrafił zmotywować każdego: mnie, Vidę, chłopaków, którzy grali tu od dziecka i wszystkich pozostałych z różnymi charakterami.

Czasami przychodził na treningi i podchodził do każdego piłkarza indywidualnie, kiedy rogzrzewaliśmy i rozciągaliśmy się. Jednego dnia rozmawiał z niektórymi po 2-3 minuty, kolejnego dnia z innymi graczami. Dzięki temu w pewien sposób mogliśmy czuć się wyróżnieni. Po reakcji piłkarzy można było zobaczyć w jaki sposób z nimi rozmawiał. Indywidualne rozmowy, pokazywały jakość jego filozofii. Z każdym jest inaczej, każdy z nas ma wielkie ego, każdy jest inny, każdy na swój sposób jest rozpieszczony, więc trzeba wiedzieć, jak do każdego podejść. Do niektórych delikatnie, z niektórymi żartując, z odrobiną gniewu do innych, a ten człowiek miał sposób, żeby z każdym odpowiednio porozmawiać.

Taki był sir Alex Ferguson. Milion tytułów, milion więcej osiągnięć w życiu. Trzeba było słuchać, co mówił. To było coś wyjątkowego, a piłkarze lubią się czuć wyjątkowi. Nawet jeśli ma to trwać 5 czy 10 minut. Dzięki temu czują się jak część zespołu. Odrobina uwagi przed meczem, nawet jeśli się nie gra. On był w tym dobry. A jego mowy przed meczem, te motywacyjne… czasami wyglądało to, jakby się było w filmie. Mówił o swoim życiu, jak zaczynał, o swoim ojcu. Opowiadał o ludziach na świecie, którzy nie są takimi szczęściarzami jak my. Na koniec tej rozmowy czuło się…

Chłopie, wpiep*** tam kogoś!

Wychodzę więc, daję z siebie wszystko. To jedyne co mogłem zrobić.

W końcu odebrał mnie z lotniska!

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze