Felieton Andy’ego Cole’a: życie po transplantacji

manutd.com Patryk Tabak
Zmień rozmiar tekstu:

Andy Cole w felietonie dla ManUtd.com opisuje swoje życie po przeszczepie nerki. Były piłkarz Manchesteru United każdego dnia toczy bój o jutro i opowiada, jak radzi sobie z zaakceptowaniem swojego, naznaczonego stałym leczeniem, życia.

Felieton Andy’ego Cole’a dla ManUtd.com – treść oryginalna

Przejście na emeryturę i odejście z futbolu nie jest łatwym doświadczeniem dla wielu piłkarzy, ale nie będę kłamać: ze mną było w porządku.

Nikt nie chce odchodzić na emeryturę, każdemu marzy się być Piotrusiem Panem, ale kiedy zakończyłem tę przygodę, całkiem dobrze dostosowałem się do nowej rzeczywistości. Pamiętam jak moja była żona mówiła do mnie: „Musisz znaleźć coś do roboty, wypełnić swój czas. Ja mam swoją rutynę, ty musisz jej poszukać”.

Fajnie.

Tak właśnie zrobiłem.

Nie męczyłem się z wieloma rzeczami; cieszyłem się swoimi dziećmi. To właśnie to co chcesz w tym momencie robić. Oglądałem swojego syna jak grał w piłkę, pomagałem córce. Zwyczajnie robiłem to najlepiej jak tylko potrafiłem. Nic w życiu nie jest idealne, ale trzeba się czymś zająć.

Zawsze byłem na siłowni. Cztery dni w tygodniu. Kiedy przeszedłem na emeryturę to cały czas mówiłem do siebie, że nie chcę przytyć. Nie chciałem być jednym z tych grubych byłych piłkarzy. Zawsze mówiłem to swoim dzieciom. Chciałem pozostać w dobrej formie po przejściu na emeryturę, to wszystko.

Spędzałem więc bardzo dużo czasu na siłowni, zacząłem grać w golfa i bardzo to polubiłem. Potem Manchester United poprosił mnie, abym wykonał dla nich jakąś pracę w roli ambasadora.

Nie lubię patrzeć wstecz, zawsze posuwam się do przodu. Nie chciałem, żeby ludzie myśleli, że trzymam się tylko tego co osiągnąłem, gdy jeszcze grałem w piłkę. Klub powiedział mi po prostu: „Coley, przyjdź, zrób to kilka razy i wtedy zobaczymy co o tym myślisz”. Dopiero wtedy mógłbym powiedzieć, że spróbowałem.

Spodobało mi się to, więc zacząłem coraz więcej i więcej pracować z klubem.

Podczas jednej z podróży trafiłem do Wietnamu. Wróciłem do domu i nie czułem się zbyt dobrze.

Teraz jestem typowym facetem. Byłem nim również wtedy, gdy grałem w piłkę. Cokolwiek mi nie dolega, biorę trochę paracetamolu i jest okej. Pamiętam, jak miałem wrzody. Powiedziałem „nie”, nie mogłem powiedzieć o tym fakcie lekarzowi. Koniec końców dostałem infekcji, musiałem jechać do szpitala i lekarze musieli zrobić z tym porządek. Typowy ja.

Znalezione obrazy dla zapytania andy cole transplantation

To co czułem po powrocie z Wietnamu również było dla mnie typowe. Wziąłem trochę paracetamolu.

Trochę paracetamolu.

I jeszcze trochę paracetamolu.

W końcu po kilku dniach zadzwoniłem do Mike’a Stone’a, który był naszym lekarzem w Manchesterze United za czasów mojej gry. Przyszedł do mnie i sprawdził co mi jest. Potem trafiłem do szpitala.

Powiedzieli mi, że wydolność moich nerek spadła do poziomu 7%.

Będąc w Wietnamie złapałem wirusa, który był w powietrzu. Sprawy wymknęły się spod kontroli. Uznali, że to zaszło za daleko i musiałem zostać poddany przeszczepowi nerki.

Byłem w złym stanie.

Mój siostrzeniec, Alexander, bardzo często mnie wtedy odwiedzał. Byliśmy blisko. Obserwował mnie, gdy był jeszcze dzieckiem. Wiedział, że jego wujek jest silny, sprawny, wysportowany. Potem nawet po zakończeniu kariery chodziłem na siłownię i byłem w dobrej formie.

I nagle za każdym razem, gdy mnie odwiedzał, byłem w mizernym stanie. Ciągle spałem. Kiedy się budziłem, chodziłem jak Keyser Soze i powłóczyłem za sobą nogami. Nie byłem w stanie nic robić.

Alexander w końcu powiedział do mnie: „nie chcę widzieć cię już w takim stanie”.

Został sprawdzony, wszystko pasowało. Zaoferował, że odda mi swoją nerkę.

On był młodym chłopcem, miał 26 lat. Ciągle mu powtarzałem: „nie możesz tego zrobić”.

Jest jednak bardzo uparty. Lekarze zabrali mu nerkę i umieścili ją w moim ciele.

Bez tego nie byłoby mnie tutaj. Po prostu.

Ale to był dopiero początek. Kiedy jesteś po transplantacji, twoja rekonwalescencja jest tylko etapem. Leki musisz brać do końca życia.

To jest to, z czym naprawdę walczyłem na początku mojej rehabilitacji i procesu powrotu do zdrowia. Sama świadomość, że tak będzie codziennie i że przez całe życie będę musiał brać lekarstwa, była wyczerpująca.

Cholera, naprawdę muszę?

Co się stanie jeśli jednego dnia ich nie wezmę?

Cholera, zostawiłem tabletki w domu.

To zawsze jest z tyłu twojej głowy. Tabletki, jak się z tym czujesz, jaki mają na ciebie wpływ, skutki jakie wywierają – wszystkie te rzeczy. Problemy psychiczne, jakie takie leki stwarzają, są okropne.

Wątpisz w siebie. Masz nieprawdopodobnie niską samoocenę. Cały czas kwestionujesz sam siebie. Leki działają na ciebie jak sztuczki. Nie myślisz w taki sposób, że masz ludzi, którzy w ciebie wierzą i chcą pomóc ci przejść do kolejnego dnia. To jest totalnie oszałamiające. Ludzie zaczynają wtedy myśleć, że z nimi walczysz, ale tak nie jest. Prawda jest taka, że jeśli z twoim umysłem nie wszystko jest w porządku, to nie myślisz o walce z kimkolwiek innym. Walczysz tylko ze sobą. Staje się to jakąś spiralą, która ciągnie cię w dół.

Zdałem sobie sprawę, że nigdy nie kończysz kwestionować siebie. Siadłem z ludźmi, którzy przeszli tę chorobę. Zacząłem to rozumieć, potem obraz stawał się coraz jaśniejszy. Nie jest to łatwe, ale z czasem staje się oczywiste, że nie jesteś jedynym, który przez takie coś przechodzi. Są ludzie, którzy radzą sobie z tym lepiej i gorzej, ale każdy przechodzi przez to samo.

W ciągu kilku ostatnich miesięcy uświadomiłem sobie, że takich ludzi jest jeszcze więcej. Pojechałem na Światowe Igrzyska dla Osób po Transplantacji w Newcastle. Rozmawiałem z drużyną piłkarską, która brała udział w zawodach. Powiedziałem do nich: „myślałem, że jestem jedyny”.

Wszyscy potwierdzili, że przechodzili przez to samo. Wszystko co im powiedziałem przyjęli ze zrozumieniem. Moją historią przeżyło 15 facetów, którzy teraz byli w jednym miejscu. Wszystko identycznie tak samo. Do kogo bym nie podszedł i z kim nie porozmawiał – to samo.

Nie jestem jedyny.

Znalezione obrazy dla zapytania andy cole transplantation

Pojawiłem się w TalkSport kilka miesięcy temu i w końcu powiedziałem sam sobie: nadal jesteś kimś. Kimś, kto ma chorobę, którą musi kontrolować przez całe życie najlepiej jak potrafię. Kto wie co ostatecznie się stanie, jednak muszę starać się nad tym pracować każdego dnia aż do końca życia.

Wsparcie pomaga, a Manchester United w tym aspekcie okazał się fantastyczny. I nie chodzi tu tylko o zachowanie mnie na pozycji ambasadora klubu. Od dnia, w którym zachorowałem, aż do miejsca, w którym jestem teraz, cały czas mnie wspiera. Zawsze pytają jak się czuję, jak się mają moje dzieci, mam im dać znać, jak tylko będę czegokolwiek potrzebował. To było genialne, naprawdę. Każdy wie jak bardzo doceniam Manchester United. Nie mówię o tym, co zrobiłem w tym klubie i co tam osiągnąłem.

Wszyscy gramy w piłkę nożną, aby osiągać swoje cele. Ja byłem tylko małym trybikiem w wielkim schemacie. Małą częścią. Uwielbiałem być częścią projektów, ale byłem tylko małą częścią czegoś wielkiego. Od kiedy to się stało, nie ma problemu, jeśli jestem zmęczony. Mówię im, że nie jestem w stanie zrobić tego, czego ode mnie oczekują i nie stanowi to żadnego problemu. Mam zrobić tylko to, co muszę i wracać kiedy będę gotowy.

Niektórzy chłopcy też się ze mną kontaktowali. Yorkie (Dwight Yorke – przyp. red.) zachował się fantastycznie; Skip (Roy Keane – przyp. red.) także – kiedy byłem w szpitalu zadzwonił do mnie i powiedział: „Coley, chciałbym się z tobą zobaczyć. W porządku?”.

Odpowiedziałem: „co masz na myśli? Oczywiście że możesz przyjść!”.

Przyszedł do mnie na kilka godzin i aż do teraz pyta mnie jak sobie radzę. Szanuję to. Ludzie różnie postrzegają Roya, ale to naprawdę dobry facet. Ludzie mogą powiedzieć, że jest jaki jest, ale przeważnie się mylą. Zdecydowanie. To dobry facet.

Szkoda, że Roy nie mógł wystąpić w maju w Treble Reunion, gdy świętowaliśmy 20 lat od zdobycia potrójnej korony. To był dla mnie bardzo emocjonalny dzień. Byłem rozczarowany, że nie było tam mojej córki, ale był mój syn Devante i wielu moich kolegów, co było bardzo sympatyczne.

To było naprawdę specjalne popołudnie. Nie być w stanie zagrać więcej niż tylko kilka chwil jest ciężkim uczuciem, ale naprawdę wspaniale było mieć w tym chociaż mały udział i być zaangażowanym. Każdy z nas odczuwał pewne emocje. Jest wiele rzeczy, o których zapominasz dopóki ludzie nie zaczną o nich wspominać. To co naprawdę kocham w chłopakach to to, że kiedy się spotykamy to cieszymy się własnym towarzystwem i poczucie humoru i nasze żarty są takie, jakby to było w tamtych czasach. Jedynymi rzeczami, za którymi tęsknie w piłce nożnej, są przekomarzanie się, wspólne granie i świadomość tego, co chcemy od siebie nawzajem. Chcesz wygrać, chcesz sobie dobrze radzić. Za tym tęsknię.

To był więc dobry dzień.

W takiej sytuacji trzeba przyznać, że będą zarówno dobre, jak i złe dni.

Złe dni, stary… będę szczęśliwy, jeśli do południa uda mi się wstać z łóżka.

Dobry dzień to budzenie się o rozsądnej porze, na przykład o 7 rano, i korzystanie z dnia.

Mówiłem chłopakom na Igrzyskach, że za każdym razem, gdy dochodzę do 12 rano, cieszę się, że skończyłem kolejny dzień. Wiele osób może pomyśleć, że to dziwne, ale jeśli cierpisz na coś tak poważnego jak ja, dotarcie do południa jest po prostu ukończonym dniem. Nie wiesz co przyniesie jutro.

Niektóre dni są gorsze i musisz to zaakceptować, ale ja nie mogę. Walczę z tym.

Nawet przedtem wszystko było dla mnie walką. Zawsze wiedziałem, że muszę walczyć. Tak było w piłce nożnej i teraz jest dokładnie tak samo. Akceptacja? Nie jestem w tym dobry. Nie mówię, że to podejście nie jest dobre, bo jeśli trzeba coś zaakceptować to trzeba, ale ja nie chcę akceptować porażki. To moje indywidualne podejście. Nie akceptuję w sobie porażki. Wszyscy jesteśmy inni, a ja jestem właśnie taki.

Kiedy byłem piłkarzem, sukcesem było zdobywanie bramek, wygrywanie meczów, podnoszenie trofeów. Teraz sukcesem jest dla mnie robienie tego, co mogę zrobić. Są różne dni. Jednego dnia coś akceptuję, drugiego nie. Dzisiaj coś przyjmę do wiadomości, a jutro dokładnie to samo mogę odrzucić. To ja i mam z tego powodu kompleks, ale staram się go dociskać do granic możliwości. Zawszę chcę dociskać, ale z tą chorobą nie mogę. Ją muszę zaakceptować. Akceptacja jest porażką. Dla mnie to prawdziwe wyzwanie, by te dwie rzeczy zrównoważyć. Rozumiesz już jaki mam konflikt ze sobą?

Mogę mówić tylko o sobie, ale jeśli miałbym zamiar zaakceptować porażkę teraz, to równie dobrze mogłem zrezygnować z boiska. To to samo. Mówię teraz, że nie dam rady tego przeskoczyć i jednocześnie muszę to zaakceptować. To choroba, która może cię zabić i wiem o tym.

Futbol to futbol. Jeśli przegrywasz mecz to go przegrywasz.

Jeśli ja przegram tę sprawę, mogę stracić życie.

Wszystko co mogę zrobić, to nadal dawać mu szansę. Nie przychodzi mi do głowy nic lepszego.

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze