Analiza redaktora manutd.pl: Bruno Fernandes – transferowy hit czy kit?

manutd.pl, Sky Sports, OptaJoe Damian Domitrz
Zmień rozmiar tekstu:

Manchester United w styczniowym okienku transferowym sprowadził w swoje szeregi bramkostrzelnego pomocnika ze Sportingu Lizbona, Bruno Fernandesa. 55 miliony euro plus 20 milionów dodatków to spora kwota. Czy Portugalczyk spełni oczekiwania kibiców z Old Trafford? Zapraszam na analizę gry nowego nabytku „Czerwonych Diabłów”.

Narzekania kibiców, liczne protesty na stadionach, głosy niezadowolenia z powodu nieudolności transferowej Manchesteru United. Przed sezonem fani „Czerwonych Diabłów” domagali się nowego kreatora gry, który choć trochę zatuszuje ograniczoną kreatywność zespołu prowadzonego przez Ole Gunnar Solskjaera. Klub z Old Trafford potrzebował kogoś, kto do spółki z Paulem Pogbą będzie potrafił rozerwać szeregi obronne każdego zespołu, a pojedynki z Manchesterem City i Liverpoolem przestaną być opierane na murowaniu bramki ze względu na niedołęstwo w środku pola względem rywala. Władze klubu postanowiły zakończyć pierwszy proces przebudowy na trzech zawodnikach, skupiając się głównie na poprawie jakości defensywy. Najgorszy dorobek punktowy od 30 lat i liczne kontuzje zmusiły jednak sztab rekrutacyjny do wysłuchania próśb kibiców i sprowadzenia piłkarza, który samym zdjęciem w czerwonej koszulce wyleczy fanów z nostalgicznego nastroju związanego z wynikami drużyn. Albo z bezwzględnej nagonki na klub, Eda Woodwarda oraz rodzinę Glazerów.

Ciągnąca się długimi miesiącami saga transferowa dobiegła końca 30 stycznia, kiedy Manchester United zawarł oficjalne porozumienie ze Sportingiem w sprawie przeprowadzki Bruno Fernandesa. Zdaniem wielu, Portugalczyk przychodzi na Old Trafford w roli zbawiciela, geniusza, gwiazdy, tuzy środka pola. Czy takie oczekiwania są na miejscu? Wybór koszulki z numerem 18 może nie być przypadkiem, ale w przypadku flopa nie zdziwię się, jeżeli rozbudzi krzywdzące porównania. Jak bardzo i czy w ogóle Bruno Fernandes jest podobny do Paula Scholesa? Analiza gry nowego piłkarza „Czerwonych Diabłów” ułatwi wam odpowiedź na to pytanie.

Czego możemy się spodziewać?

W ciągu dwuipółletniej przygody ze Sportingiem Lizbona Bruno Fernandes zdobył 64 goli w 137 występach we wszystkich rozgrywkach. To zatrważające liczby jak na środkowego pomocnika, ale jak to się ma do Manchesteru United? Dla porównania, cała pomoc klubu z Old Trafford w tym okresie strzeliła 74 bramki, wliczając w to Juana Matę oraz Jessego Lingarda, którzy często pełnili rolę typowej dziesiątki.

Posługując się powyższymi statystykami, Portugalczyk podczas swojego pobytu w Primeira Liga wykreował 239 sytuacji, górując nad innymi zawodnikami z portugalskich boisk. Ponadto zanotował 28 asyst, a 31 razy tworzył okazje, które powinny zakończyć się strzeleniem gola. Był drugim zawodnikiem w lidze pod względem finalnych podań w ostatnią strefę akcji (1364) i pierwszy pod względem przeszywających piłek, które omijały linię obrony (17). Nowy nabytek cechuje się niezwykłą bezpośredniością w grze, którą nieustannie nęka defensywę rywali. Do grobowej deski kiedy były gracz Sportingu Lizbona otrzyma piłkę do nogi, błyskawicznie próbuje ją przetransportować do przodu, rzadko decydując się na bezpieczne rozegranie. Można to dostrzec na sonarze podań przygotowanym przez Sky Sports. Zdecydowana większość podań jest kierowana do graczy stojących przed nim, pomimo tego że zwykle ustawia się dość wysoko. Niech was to nie zmyli. Mapa kontaktów jest dowodem na to, iż Portugalczyk operuje na całej długości i szerokości boiska, starając się być pod grą przez 90 minut. Mobilność czyni go nietykalnym graczem, którego nie powinno powstrzymać nawet indywidualne krycie – tzw. „lep”.

Od czasów Naniego, Cristiano Ronaldo oraz Wayne’a Rooneya, którzy wielokrotnie potrafili podrywać kibiców z krzesełek strzałami z dystansu, nie pojawił się nikt, kto stworzyłby zagrożenie bramce przeciwnika uderzeniem z odległości powyżej 20 metra. Takim piłkarzem miał być Paul Pogba. Poza kilkoma wyjątkami, Francuz zapisał się w głowach fanów jako ten, który bezmyślnie kiwa się pod polem karnym oponenta i traci piłkę, dając przy tym okazję rywalom do przeprowadzenia groźnego kontrataku. Bruno Fernandes od początku sezonu 2017/2018 w portugalskiej ekstraklasie oddał więcej strzałów z dystansu (114) niż jakikolwiek inny zawodnik, a 9 z 39 ligowych goli padło po uderzeniach zza pola karnego. To kolejny atut, którego brakowało w ostatnim czasie piłkarzom norweskiego szkoleniowca. Pamiętacie innego pomocnika Manchesteru United, który bombarduje w ten sposób golkipera rywali? Bruno Fernandes to zawodnik łasy na bramki, który woli oddać strzał, niż szukać bezsensownego podania do napastnika. Wśród dzisiejszych piłkarskich wirtuozów takie podejście może zostać uznane za egoistyczne, jednak w przypadku Portugalczyka decyzje o oddaniu strzału nie mają nic wspólnego z pośpiechem czy głupotą. Jego użyteczność w ataku najlepiej tłumaczą statystyki OptaJoe:

Typowa dziesiątka czy środkowy pomocnik?

Bruno Fernandes to teoretycznie prawonożny piłkarz, ale jego ponadprzeciętna technika sprawia, iż nie widać u niego żadnych słabości w posługiwaniu się lewą nogą. To czyni go piłkarzem wszechstronnym, potrafiącym grać na każdej pozycji w środku boiska, a co ciekawe – nawet na boku. Choć Portugalczyk w bieżącej kampanii rozegrał najwięcej minut na pozycji ofensywnego pomocnika (878) i prawego środkowego pomocnika (407), to zdarzały się momenty, kiedy operował piłką wyłącznie z lewej lub prawej strony murawy, pełniąc funkcję skrzydłowego. W przypadku Manchesteru United pozycja klasycznej „10” wydaje się najodpowiedniejszym wyborem dla Ole Gunnara Solskjaera, który najchętniej korzysta z formacji 4-2-3-1. Graczami, którzy najczęściej pojawiali się na pozycji za plecami napastnika byli Andreas Pereira, Juan Mata oraz Jesse Lingard. Cała trójka w 29 występach wspólnie zaliczyła trzy bramki i pięć asyst. Te zawstydzające liczby wydają się surrealne w przypadku Bruno Fernandesa. „Czerwone Diabły” nie mają także swojego przedstawiciela w dwudziestce najlepiej kreujących grę piłkarzy w lidze. Dla porównania: Manchester City oraz Liverpool posiadają trzech, natomiast Chelsea – główny konkurent w walce o czołową czwórkę –  dwóch.

Trudno oczekiwać od Portugalczyka przełożenia swoich liczb z Primeira Liga do Premier League, zważając na jakościowy przeskok między tymi rozgrywkami. Nowy nabytek klubu z Old Trafford posiada jednak niezbędne umiejętności i mentalność, aby przystosować się do morderczego tempa na angielskich boiskach i bez wątpienia stać go na to, aby odegrać tę rolę, którą odgrywa dla Manchesteru City Kevin de Bruyne – oczywiście aktualnie zachowując odpowiednie proporcje. Aby tak się stało, potrzebuje do tego wiele ruchu wśród piłkarzy znajdujących się przed nim – Daniela Jamesa, Anthony’ego Martiala czy Marcusa Rashforda.

Były piłkarz Sportingu czuje się również komfortowo, gdy jest ustawiony nieco głębiej, gdzie może dyktować tempo gry i rozpoczynać budowę akcji. Ustawienie w trójce środkowych pomocników u boku Paula Pogby i Freda lub Scotta McTominaya mogłoby uwolnić Manchester United od opinii drużyny umiejącej grać wyłącznie z kontry. Takie zestawienie wydaje się kipieć piłkarską kreatywnością i błyskotliwością. Transfer Fernandesa i ustawienie go bliżej środka boiska to spora szansa na większą swobodę dla Paula Pogby, który mógłby poruszać się bliżej ulubionej, lewej strony murawy.

Piłkarzom, którzy zdobywają wiele goli, często zarzuca się lekceważenie obowiązków defensywnych. Ten stereotyp zupełnie nie dotyczy portugalskiego pomocnika. Przez kibiców Sportingu, ich były kapitan uważany jest za wzór do naśladowania pod względem pracowitości boiskowej. Nieobce były mu kilkudziesięciometrowe powroty – nawet przy korzystnym wyniku dla zespołu z Estadio Jose Alvalade, wślizgi czy twarda gra wskazana przecież na boiskach Premier League. Charakterologicznie, Bruno Fernandes to piłkarz skrojony pod zespół, który buduje Ole Gunnar Solskjaer. Średnio udana piłkarska przygoda we Włoszech zahartowała jego oblicze. Mateusz Święcicki na fanpage’u 2AngryMen napisał, że Portugalczyk w rodzimej lidze się przepoczwarzył – i trudno się z tym nie zgodzić. Tą nową, lepszą twarz wszyscy pragną zobaczyć w Premier League.

Debiut:

Mecz z Wolverhampton nie był wymarzonym spotkaniem przed zakończeniem przerwy zimowej dla Ole Gunnara Solskajeaera. Najprawdopodobniej Bruno Fernandes również inaczej wyobrażał sobie pierwsze spotkanie na Old Trafford z diabełkiem na piersi. Klubowi z Old Trafford nie udało się wcisnąć piłki do siatki rywali, a bezbarwny występ całego zespołu nie mógł zakończyć się inaczej niż wynikiem 0:0. Choć zabrakło magii w debiucie Portugalczyka, to spośród przeciętności piłkarzy „Czerwonych Diabłów” on wyróżniał się najbardziej. Jego debiut docenili również kibice, którzy wybrali go zawodnikiem meczu. Czy był to wybór kurtuazyjny? Nie wydaje mnie się. Obecnie zarówno Manchester United jak i Wolverhampton Wanderers to typowe zespoły kontratakujące. To oblicze klubu z Old Trafford miał zmienić Bruno Fernandes, ale trudno jest zmieniać coś, w czym nie opanowano żadnych podstaw. Za każdym razem gdy Portugalczyk dochodził do kontaktu z piłką i odwracał się w kierunku bramki Ruiego Patricio, mógł co najwyżej zagrać krótkie podanie do Juana Maty ustawionego między dwoma liniami lub odwróconego plecami Anthony’ego Martiala. Wśród podopiecznych Ole Gunnara Solskjaera trudno było doszukać się jakiejkolwiek zmienności pozycji, biegów za plecy obrońców, czy ruchów do piłki.

Pomimo mankamentów zespołu, tchnięty duchem Old Trafford, Fernandes był najgroźniejszym zawodnikiem Manchesteru United. Portugalski rozgrywający oddał 5 strzałów, z czego 3 wymagały interwencji golkipera Wolves. Jak na debiutanta zaprezentował się odważnie, biorąc pod uwagę to, że poza nieudanymi strzałami Freda, raczej nikt z zawodników z Teatru Marzeń nie decydował się na takie rozwiązania. Początkowo były gracz Sportingu został ustawiony tuż za plecami Martiala, ale sektory boiska, w których się pojawiał były niezrozumiałe dla jego partnerów z zespołu, a poza tym mało kto odważył się zagrywać futbolówkę między dwiema liniami, tak jak robił to Portugalczyk w drugiej części meczu. Po przerwie Ole Gunnar Solskajer zdecydował się wyżej ustawić Andreasa Pereirę, natomiast Fernandes miał dbać o odpowiednie tempo akcji u boku Freda. Znacznie przyspieszyło i upłynniło grę „Czerwonych Diabłów”. Liczba podań – największa w drużynie – najlepiej świadczy o tym, jak bardzo w grę lubi być zaangażowany reprezentant Portugalii.

Podsumowanie:

Bruno Fernandes to bez wątpienia piłkarz, którego brakowało na Old Trafford od czasów sir Aleksa Fergusona. Bramkostrzelny, kreatywny, zadziorny, zaangażowany – trzeba byłoby się namęczyć, aby znaleźć wszystkie te cztery cechy wśród pomocników Manchesteru United na przestrzeni ostatniej dekady. Warto jednak zachować umiar w nazywaniu go zbawicielem. Jak pokazała poprzednia konfrontacja, sprowadzenie Portugalczyka wcale nie oznacza uzdrowienia ataku pozycyjnego. Ten transfer to jednak spora dawka nadziei i optymizmu, że gdzieś w gabinecie Ole Gunnara Solskjaera naprawdę leży plan, który przywróci klub z Old Trafford na sam szczyt. Zimowa przerwa przyszła w odpowiednim momencie. Dwa tygodnie treningów to dobry czas, aby przyzwyczaić się do myślenia nowego pomocnika i nauczenia podstaw poruszania się w momencie, kiedy Portugalczyk ma piłkę. Manchester United w końcu pozyskał swojego maestro. Niech ten transfer będzie kontynuacją dobrego, które nadejdzie i ucieszy nasze oczy na Old Trafford.

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze