Bruno Fernandes stał się bohaterem jednego z najgłośniejszych transferów tej zimy. Bliżej sylwetce piłkarza postanowił się przyjrzeć, w swoim artykule dla serwisu The Athletic, dziennikarz Jack Lang.
Artykuł Jacka Langa dla The Athletic – treść oryginalna
Bruno Fernandes był ulubieńcem plotkarskich kolumn przez tak długi czas, że prawie na pewno część z was przyswoiła w sieci zestawienie jego najlepszych dotychczas momentów w karierze, nawet jeżeli zrobiliście to tylko przez internetową osmozę.
Na materiałach tych zobaczycie prostopadłe podania z laserową wręcz precyzją, pracę nóg niczym u baleriny, wykończenie akcji z umieszczaniem piłki w siatce w zasadzie z każdego kąta, z jakiego można to sobie tylko wyobrazić. Pomocnik nie strzela 33 goli w sezonie bez uruchomienia całej machiny, której celem jest zebranie w kompilacji jego najlepszych boiskowych zagrań, okraszonych nędzną muzyką.
Mimo tego, że te materiały wideo ukazują wiele z tego, co czyni Fernandesa tak pociągającym piłkarzem, nie opowiadają one całej historii o człowieku, za którego Manchester United zdecydował się zapłacić na wstępie 55 milionów euro, aby pozyskać go ze Sportingu Lizbona.
W tym wszystkim istnieją jednak ukryte głębiny. Atrybuty, których nie widać na pierwszy rzut oka. Prowadzenie rozmów z tymi którzy dobrze go znają, to jak słuchanie jednej za drugą entuzjastycznej recenzji. To sugestywne, że wiele z tych osób skupia się nie na jego technice, ale na jego mentalności.
Fernandes jest zdeterminowany, poważny i w pełni zaangażowany w to, aby wycisnąć każdą kroplę dobroci ze swojego talentu. – Chce być najlepszy – mówi Cristiano Giaretta, człowiek który zabrał go z akademii Boavisty do Novary w 2012 roku. Chociaż słowa te mogą wydawać się puste wśród wielu innych piłkarzy, Fernandes zawsze popierał swoje ambicje działaniami.
To piłkarz, który opuścił swoją rodzinę i dziewczynę w wieku 17 lat, aby spróbować swojego szczęścia we Włoszech. To zawodnik, który słucha krytyki i wykorzystuje ją jako paliwo do swojego rozwoju. Który skrupulatnie ogląda każdy ze swoich rozegranych spotkań i to w całości oraz w chwili, gdy wraca do domu ze stadionu. Nawet jeżeli jest to trzecia nad ranem. Nawet jeżeli zagrał fatalny mecz. Zwłaszcza jeżeli rozegrał fatalne spotkanie.
Ten profesjonalizm uzupełnia jego zrozumienie całego rytmu, jaki odnosi się do piłki nożnej. Jak najlepsi bokserzy, wie dokładnie, gdzie znajduje się słaby punkt u rywali w danym momencie i jak można go odkryć. Jest na boisku, jak to mówi Giaretta, “okrutny” pod tym względem. Wędruje po boisku, przepycha się i próbuje różnych rzeczy.
W obecnych czasach w ocenie kompletności zagrań często zestawiamy dobre decyzje o podaniu z bezpiecznymi, ale Fernandes jest innym typem piłkarza, ryzykantem. Przy czym nie należy mylić tych ryzykownych instynktów Portugalczyka z brakiem ogólnie pojętej mądrości.
– Gdy rozmawiam o Bruno Fernandesie, co przychodzi mi na myśl, to inteligencja tego chłopaka – mówi Francesco Guidolin, który prowadził reprezentanta Portugalii jeszcze w czasie, gdy grał on w Udinese. – Był przede wszystkim bardzo sprytny, zarówno jako piłkarz jak i jako człowiek.
Giaretta jest tutaj jeszcze bardziej zdecydowany w ocenie. – Pracuję jako dyrektor sportowy w futbolu już od 15 lat i nigdy wcześniej nie spotkałem bardziej inteligentnego gościa – mówił w rozmowie z The Athletic. – Nigdy nie poznałem drugiego takiego jak on.
Fernandes dorastał w Mai, dzielnicy przemysłowej północnej części Porto. Swoje umiejętności piłkarskie doskonalił na ulicach, a jego rozwój pod tym względem przyśpieszyła sześcioletnia różnica wieku między nim, a jego starszym bratem, Ricardo.
Nawet dziś Fernandes wygląda, że zdmuchnąć mogłaby nawet lekka bryza – jako chłopiec wyglądał jakby go prawie nie było. Jednak to, czego brakowało mu w jego fizycznej postawie, nadrabiał nastawieniem – Wszyscy byliśmy starsi, ale nigdy się tego nie bał – mówił kiedyś Ricardo w rozmowie z “Diario de Noticias. – Potrafił mijać zawodników jakby to było nic, sprawiał że wyglądali jak manekiny. Dziś jest tak samo: niczego się nie boi.
W wieku siedmiu lat dołączył do lokalnego zespołu FC Infesta. Jego występy podczas regionalnego turnieju młodzieżowego przykuły oko obserwatorów z Porto i Boavisty. Oba kluby złożyły zapytania w jego sprawie. Porto prawdopodobnie było przekonane, że ich większa marka spowoduje, że wygrają tę walkę, ale Boavista zaoferowała coś, czego jej sąsiedzi nie zrobili: podróże minibusem na i z treningu. Żadne z rodziców Fernandesa nie potrafiło prowadzić samochodu, więc oferta z minibusem była wystarczająco przekonująca.
Przez osiem sezonów gry w Boaviście – przerywanych “wypożyczeniami” do Pasteleiry, sąsiedniego klubu partnerskiego – Fernandes zaliczał stały postęp. Przeważnie grał w pomocy, ale był też testowany jako rozgrywający piłkę środkowy obrońca. Nie cierpiał tego, ale to było dobre do nauki rozpoczynania ataków z głębi pola. Lubił rywalizację, był delikatny, ale przy tym zaskakująco odważny przy wślizgach. Kiedy wszystkie te cechy zaczęły się wypełniać w umiejętnościach Fernandesa, Boavista wiedziała, że ma w swoich rękach prawdziwy talent.
– Ten mały dzieciak potrafił przedryblować cały świat – mówił w 2017 roku w rozmowie z MaisFutebol Remulo Marques, były wiceprezydent Boavisty. – Był pełen walki, prawdziwy lider na boisku. Jedyne nad czym musiał wtedy popracować, to nad swoim strzałem. Tylko ta jedna rzecz dzieliła go od sławy.
Końcowy produkt w jego wykonaniu pojawił się później. Najpierw Fernandes udał się do Włoch. Był to ruch, który sam określił kiedyś “nieco dziwnym”. Novara była drużyną ze środka tabeli Serie B i nie miała żadnej wielkiej siatki operacyjnej skautów. Doszło do tego transferu, ponieważ wspomniany wcześniej Giaretta, ówczesny dyrektor sportowy tego klubu, chętnie przystał na osobistą rekomendację agenta Fernandesa.
– Powiedział mi, że warto rzucić okiem na tego młodego piłkarza Boavisty, więc tam pojechałem – wspomina Giaretta. – Przybyłem tam, a on zaimponował mi swoją techniką. Był naprawdę dobry w sytuacjach jeden na jednego. Jego umiejętność podejmowania odpowiednich decyzji na boisku także była doskonała.
– Jedyne co mnie u niego nie przekonywało, to jego budowa ciała. Dziś oczywiście ubrania już na nim tak nie wiszą, ale wtedy był bardzo, ale to bardzo lekki. Przy czym pokazywał dużo więcej charakteru niż inni zawodnicy w jego wieku. Miał tę osobowość, gdy był przy piłce i zawsze jej pożądał. Wszystko przechodziło przez niego.
Giaretta wrócił do Włoch i powiedział prezydentowi Novarry, Carlo Accornero, że znalazł “mini Ruiego Costę”. To porównanie, które trzyma się go dalej te osiem lat później. – Są pomocnicy, ale są wśród nich także tacy, którzy potrafią skutecznie kończyć akcje – wyjaśniał. – Bruno lubi grać za napastnikami, z piłką czy też bez niej. To dobra umiejętność. Ponadto potrafi także dobrze uderzyć z dystansu, jak robił to niegdyś Rui Costa. Są bardzo podobni pod kątem stylu gry.
Między klubami ustalono więc sumę odstępnego na poziomie 40 tysięcy euro. Fernandes był chętny na taki ruch. Pomimo tego, że jego rodzice obawiali się, że to może być zbyt duża zmiana jak na taki wiek, nie zamierzali stawać mu na drodze.
Jego pierwsze tygodnie w Novarze były testem i nie obyło się bez uronienia łez. Fernandes mówił po angielsku w podstawowym stopniu, ale to nie za bardzo pomagało we Włoszech. Czuł się samotny i tęsknił za domem, przez chwilę zastanawiając się czy aby tego wszystkiego nie rzucić. Jednak jego rodzina dodawała mu wsparcia na dystans, a gdy jego dziewczyna Ana – obecnie jego żona – zgodziła się przenieść do Włoch, aby mu towarzyszyć, postanowił się zadomowić.
Poza boiskiem oznaczało to naukę włoskiego. Ustalił sobie zadania z typową dla siebie do realizacji determinacją i kreatywnością. Giaretta wspomina jedno z odwiedzin w jego mieszkaniu, gdzie widział wszędzie samoprzylepne karteczki na każdym pojedynczym przedmiocie. Fernandes naklejał je, aby stworzyć pamięć obrazową i nauczyć się podstawowego słownictwa.
– Były wszędzie – śmiał się. – “Tavolo” na stole, “sedia” na krześle, “frigo” na lodówce. To ogólnie było naprawdę sprytne. Po miesiącu był już w stanie mówić po włosku. Jego nastawienie było świetne. Nawet pomimo zaledwie 17 lat, już odznaczał się tak silnym charakterem.
Gdy dołączył do Udinese w następne lato, po włosku mówił już płynnie. Guidolin był zachwycony. – Był we Włoszech zaledwie rok, a już się naprawdę dobrze zaadaptował – mówił były menedżer Swansea City w rozmowie z The Athletic. – Pięknie mówił w naszym języku.
Na tym etapie swojej kariery poczynił także ogromne kroki jako piłkarz. Początkowym pomysłem Novary było wystawianie Fernandesa w Primavera (w drużynie do lat 19), aby tam mógł się spokojnie zadomowić, ale ten plan stał się nieaktualny w ciągu kilku tygodni. Był po prostu za dobry na młodzieżową piłkę. Jego seniorski debiut przeciwko ówczesnym liderom w lidze, ekipie Empoli, tylko to potwierdził.
– Rozegrał wspaniały mecz, fantastyczny – wspomina Giaretta. – Grał z taką samą osobowością, a także z taką samą odwagą, jaką pokazywał w Primavera.
Fani go pokochali. To samo lokalna prasa, która zaczęła nazywać go “Maradoną z Novary”. Pod koniec sezonu Juventus i Inter Mediolan już węszyli w jego pobliżu. Jednak to Udinese było najbardziej przekonujące oferując regularną grę. Przy tym klub ten mógł pochwalić się także dobrą statystyką rozwoju młodych, zagranicznych talentów i przeistaczaniu ich w gwiazdy – jak chociażby w przypadku Alexisa Sancheza, Juana Cuadrado czy Roberto Pereyry. Dla każdego, kto miał oczy, stało się oczywiste, że Fernandes podąży tą samą ścieżką.
Guidolin kochał Fernandesa. Kochał jego technikę i nastawienie do gry. Pokochał też to, z jaką spokojną gracją negocjował swoje przenosiny do Serie A. Jednak przede wszystkim uwielbiał u niego jego docenianie w zakresie niuansów taktycznych. Nie każdy nastolatek potrafi przyjąć szczegółowe instrukcje w kwestii taktyki i potem się jeszcze ich trzymać. Jednak Fernandes to potrafił.
– Był młody, ale widziałem, że zrozumie wszystko, co mu powiem – mówił Guidolin. – To bardzo ważne z punktu widzenia menedżera.
Fernandes był zdolny do gry na wielu pozycjach. Musiał być, ponieważ Guidolin przenosił go do różnych stref boiska. Grał nim jako szeroko ustawionym pomocnikiem, a także jako typowym “box-to-box” – jak w przypadku wzoru do naśladowania dla Fernandesa w osobie Joao Moutinho – jak również jako typową “dziesiątką”.
To też świadczy o wszechstronności Fernandesa, że wyglądał – i dalej wygląda – komfortowo we wszystkich tych rolach. Sam mówi, że preferuje grać bardziej w środku, ale nawet jeżeli to robi, to z miłą chęcią schodzi do boków i tam tworzy zagrożenie. Jest naturalnie obunożny, co pomaga, a do tego dochodzi jeszcze jego umiejętność czytania gry. Fernandes postrzega futbol jak jazz – szanuje jego strukturę, ale odrzuca ograniczanie się przez nią.
– Jest tak sprytny, że potrafi odnaleźć swoją najlepszą pozycję w trakcie danego meczu, w zależności od tego jak się toczą sprawy – mówił Giaretta, który później dołączył do Fernandesa w Udinese. – Jest zdolny pracować tam, gdzie tego najbardziej potrzebuje drużyna i w ten sposób jej pomaga.
W Udinese oznaczało to zazwyczaj jedno: grać tam, gdzie tylko mógł w najlepszy sposób asystować Antonio Di Natale, liderowi drużyny i ofensywnemu talizmanowi. Ta dwójka nawiązała dobrą współpracę przez trzy sezony, ale największym wkładem Di Natale w historię Fernandesa może być po prostu posiadanie go w szatni jako kolegę z drużyny w 2015 roku.
– Bruno Fernandes irytuje mnie – mówił swego czasu Di Natale w wywiadzie dla “Gazzetta dello Sport”. – Jest tak młody, a już ma większe umiejętności niż każdy z nas. Ma niesamowite umiejętności w stopach, ale czasami przesadza z nimi podczas spotkań.
Te słowa Di Natale mogły zakłuć, ale Włoch miał tutaj pewną rację: Fernandes często dekorował mecze, ale rzadko w nich dominował. Kiedy odszedł z Udinese, mówiło się, że jego kolejny ruch to zejście na pobocze, do Sampdorii. Tam przejął koszulkę z numerem 10, którą wcześniej nosił Roberto Mancini, którego wpływ pozostawał ogromny. Nie było wielkiego płaczu, gdy po roku spędzonym na Stadio Luigi Ferraris, Fernandes wrócił do swojej ojczyzny.
Jego bilans w ofensywie we Włoszech opowiadał swoją własną historię – rozegrał 130 meczów dla Udinese i Sampdorii, w których zaliczył 16 bramek i 16 asyst. To solidne liczby, zwłaszcza biorąc pod uwagę piłkarza w jego wieku, ale praktycznie nie wstrząsające ziemią. Fernandes wiedział to, wiedział też, że Di Natale miał wtedy rację. Gdy dołączył do Sportingu Lizbona latem 2017 roku, złożył publiczną obietnicę, że będzie strzelał więcej goli.
Jak więc wyjaśnić sezon z 33 bramkami u pomocnika?
Jeśli jesteś Bruno Fernandesem, to zapewne śmiejesz się, że tajemnica leży w wielkiej misce czekoladowych płatków Chocapic każdego ranka. Członkowie jego rodziny mają jednak lepsze wyjaśnienie na to: mówią, że jest to wynikiem jego zaangażowania w zakresie odpowiedniego odpoczynku i regeneracji, czego przykładem ma być “święta” 90-minutowa drzemka, którą sobie codziennie ucina po obiedzie. W końcu przez cały sezon nie da się robić długich wybiegów z piłką w końcowej fazie meczu, jeżeli nie wie się w jaki sposób naładować swoje baterie.
Do tego dochodzi jego fachowość przy wykonywaniu stałych fragmentów gry, czego dziwnie nie wykorzystywano we Włoszech. Fernandes jest też zabójczym wykonawcą rzutów karny, przy mały przeskoku przy rozbiegu przypomina nieco Jorginho. Ćwiczy wykonywanie rzutów wolnych jakby od tego zależało jego życie. Jego były kolega z drużyny, Andre Feraldes, nadał mu przezwisko “The Maia Cannon”, z uwagi na siłę jego uderzeń, a przy tym także precyzję.
Są jeszcze inne warte odnotowania czynniki: pewność siebie, pęd do przodu, poczucie przynależności. Pomogło też to, że Fernandes czuł się doceniany w Lizbonie od momentu, gdy tylko wysiadł z samolotu. Jego transfer był wynikiem osobistej prośby ówczesnego trenera Sportingu, Jorge Jesusa, który poszedł z nią do zarządu klubu. Niemal od razu stało się jasne, że Portugalczyk będzie kluczowym trybikiem w jego drużynie.
– W Sportingu stał się główną postacią – wyjaśniał Diogo Pombo, który pisał o klubie dla “O Expresso”. – Był jak magnez dla każdego ataku drużyny. To piłkarz, którego każdy poszukiwał na boisku. To też zawodnik, który jest skory do podejmowania ryzyka w końcowej strefie boiska. Do tego dysponuje potężnym uderzeniem i stara się z tego korzystać tak często jak to tylko możliwe.
Mając swobodę poruszania się po boisku i współpracy z napastnikiem Basem Dostem, zakończył swój pierwszy sezon w Sportingu z 16 bramkami na koncie. Był to ogromny krok naprzód w jego karierze, którzy przygotował go pod to, co stało się rekordową kampnią dla niego w kolejnym sezonie.
Warto też odnotować, że Fernandes nie tylko błyszczał na indywidualnym poziomie w sezonie 2018/2019, ale też wyciągnął klub z ciemnych otchłani kryzysu.
W maju 2018 roku, grupa około 50 fanów Sportingu – rozzłoszczona brakiem awansu drużyny do rozgrywek Ligi Mistrzów – przedarła się do kompleksu treningowego klubu w Alcochete. Niektórzy mieli ze sobą noże i stalowe pręty. Rozwalili sprzęt, zaatakowali też piłkarzy i sztab szkoleniowy. Dost potrzebował założenia szwów na swojej głowie. To było niezrozumiałe, pełne traumatyzmu doświadczenie dla każdego, kto brał udział w tej sytuacji. Miesiąc później, siedmiu członków składu pierwszej drużyny jednostronnie rozwiązało swoje umowy z klubem, powołując się na “oczywiste przyczyny”. Klub nie miał zbyt wielu argumentów po swojej stronie.
Fernandes był jednym z tych, który odszedł, ale w lipcu tamtego roku wrócił, podpisał nowy kontrakt i obiecał poprowadzić klub ku jaśniejszej przyszłości. – To był zły czas, który odcisnął swoje piętno – mówił. – To jednak już koniec. To nowy Sporting, nowa strona w rozdziale.
Sporting był wyraźnie wdzięczny piłkarzowi. – To wyjątkowy przypadek – nie tylko jako piłkarz, ale też jako człowiek – mówił prezydent klubu, Sousa Cintra. – Znajdzie tutaj przyjaciela na całe życie. O ile część fanów początkowo kwestionowała motywacje Fernandesa – pojawiały się pogłoski o tym, że w ten sposób wypracował sobie wielką podwyżkę – później dał wszystkim wątpiącym 33 powody na to, aby mu wybaczyć i o wszystkim zapomnieć.
To był niezwykły zwrot dla tego uznanego zespołu. W Sportingu, klubie który sprawia nieustanne wrażenie aktywnego wulkanu, to było jak cud
Jeżeli Fernandes liczył na to, że po tym będzie mógł mieć spokojniejsze życie, to musiał być rozczarowany.
Pierwsze rozczarowanie przyszło po długich rozmowach z Tottenhamem Hotspur w zeszłe lato – jedyną drużyną, z którą Fernandes był skłonny rozmawiać, pomimo szerokiego zainteresowania jego osobą po występach w Lidze Narodów UEFA. – Uważałem, że to dobry moment na opuszczenie klubu – mówił w grudniu w rozmowie z “Record”. – Tottenham był jedyną drużyną, przy której mogłem odhaczyć wszystkie wymagania.
Spurs byli gotowi zapłacić za zawodnika 60 milionów euro, ale Sporting chciał 70 milionów euro. Nie było akceptacji na spotkanie się po środku.
Kuszące jest spoglądanie na miesiące, które nadeszły po tym rozczarowaniu. U zawodnika pojawiły się napady złości, jak chociażby w meczu przeciwko Boaviście we wrześniu ubiegłego roku, gdzie Fernandes otrzymał czerwoną kartkę. Ujęcia z kamery przemysłowej pokazały jak schodząc z boiska, zawodnik kopie w drzwi na Estadio da Bessa. Kiedy oszołomiony tą sytuacją ochroniarz zwrócił mu uwagę, Fernandes nie cofnął się: – Pierd** się – wykrzyczał. – Zapłacę za te pierd***** drzwi! Pierd**** się wszyscy!
Kilka tygodni później do prasy wyciekło nagranie ze słowami Fernandesa, który niezbyt pochlebnie wypowiadał się o niektórych kolegach z drużyny. – Są w tej drużynie piłkarze, którzy nie mają odpowiedniego nastawienia – mówił pomocnik. – Nie chcą tutaj być. Jeżeli nie chcą tu grać, to powinni się pierd****.
To jednak pokazuje jaki jest Bruno Fernandes. Jest pasjonatem, jest szczery, nie boi się wyrażać swoich uczuć. – Zawsze musi mieć ostatnie słowo do powiedzenia – mówił raz jego brat w rozmowie z “Diario de Noticias”. – Tak już było od czasu, gdy był małym chłopcem. Nie miało to znaczenia czy rozmawiał z prezydentem klubu, swoim trenerem czy kimś innym. Nie potrafi tego w sobie utrzymać. Jeżeli czuje, że coś jest nie tak, to musi to powiedzieć.
Reakcja samego Fernandesa na wyciek do prasy tajnych nagrań, tylko podkreśla to: – Tam nie było niczego, czego bym nie powiedział w szatni po meczu – tłumaczył się w rozmowie z “Record”. – Niektórzy ludzie boją się mówić, ale ja nie mam z tym problemu. Taki już jestem.
Anglia zawsze była ziemią obiecaną dla Fernandesa. Już jako nastolatek miał wszystko zaplanowane. – Widzę siebie grającego w Premier League – mówił już podczas swojego pobytu w Novarze. – To najpiękniejsze rozgrywki – w zakresie stadionów, fanów.
Odkładając na bok estetykę, nie da się ukryć, że ten ruch reprezentuje kolejny krok w jego karierze i to duży. Obecnie 25-letni Portugalczyk, nie będzie już w stanie w swoich występach schować się za zasłoną młodości. Potencjał to już niewystarczające na tym etapie jego kariery. Czekał na tę okazję. Jeżeli jej nie wykorzysta, to nie ma gwarancji, że otrzyma kiedyś jeszcze jedną.
Fernandes jest wystarczająco sprytny, aby to rozumieć, żeby wiedzieć, że ten wielki ruch, który ostatnio poczynił, ma też swoją skalę presji. United zapłacił Sportingowi Lizbona 55 milionów euro opłaty początkowej, które może wzrosnąć do 65 milionów euro, przy okazji osiągnięć takich jak chociażby kwalifikacja zespołu do Ligi Mistrzów. Kolejne 15 milionów euro, portugalski klub otrzyma, jeżeli osiągnięte zostaną bardziej spekulacyjne cele, jak zdobycie “Złotej Piłki” przez Fernandesa czy zwycięstwo United we wspomnianej Champions League.
Tutaj zataczamy pełne koło, które z powrotem prowadzi nas do twardej mentalności piłkarza. To prawdopodobnie nie jest dokładnie to, co “Gazzetta dello Sport” miała na myśli nazywając go niegdyś “krystalicznym talentem”, ale wtedy Fernandes zawsze się wyróżniał. Był rzadkim i olśniewającym przypadkiem.
Giaretta, jeden z pierwszych, który został oszukany przez Fernandesa, przyznaje że nie jest zbytnio zaskoczony tym, że jego były protegowany zaszedł tak daleko. – Znałem go za dobrze – mówił. – Bruno miał wszystkie potrzebne umiejętności – mentalne, indywidualne, techniczne – aby wznieść się na najwyższy poziom.
– Jeżeli nie ma się wielkich oczekiwań wobec takich piłkarzy jak on, to wobec kogo należy mieć wielkie oczekiwania?
Komentarze