The Athletic: co naprawdę dzieje się, gdy transfer upada

The Athletic Marcin Polak
Zmień rozmiar tekstu:

Czasem wydaje się, że ogłoszenie transferu zawodnika to kwestia kilku dni, godzin, minut. Kluby są dogadane, badania lekarskie zakończyły się pomyślnie, formalności dopełnione, ale jednak w ostatniej chwili wszystko upada. Jak się czuje zawodnik, kiedy wraca do szatni, o której myślał, że opuścił ją po raz ostatni? Na to pytanie odpowiedział Oliver Kay w swoim artykule opublikowanym na łamach serwisu The Athletic.

Artykuł Olivera Kaya dla The Athletic – pisownia oryginalna

Była 22:00 w ostatnim dniu okienka transferowego. Daniel James zaczynał się niepokoić. To był długi dzień dla młodego skrzydłowego Swansea City. Popołudnie spędził na boisku treningowym Leeds United, a wieczorem pojawił się w biurze na Elland Road.

Ustalono osobiste warunki? Są. Badania zaliczone? Zgadza się. Jest zdjęcie reklamowe z nową koszulką z numerem 21? Tak. Podpisane papiery? Podpisane. To był idealny kolejny krok w jego karierze, aby dołączyć do klubu, który pod wodzą Marcelo Bielsy znajdował się na szczycie Championship. Zbliżała się 23:00, ale negocjacje wciąż trwały. Wszystko miało się rozegrać w ciągu ostatniej godziny.

W styczniu zeszłego roku plan zakładał, że Leeds zapłaci 1,5 miliona funtów za wypożyczenie Jamesa do końca sezonu. Jeśli pomógłby im dostać się do Premier League mieli go wykupić za 10 milionów funtów. Wtedy problem pojawił się właśnie w ostatniej godzinie. Zarząd Swansea podniósł stawkę, zażądał wpłaty z góry i rozmowy upadły.

Ta scena została uwieczniona w filmie dokumentalnym Amazon Prime, „Take Us Home”, który opowiadał o dramatycznym pierwszym sezonie Leeds pod wodzą Bielsy. W pewnym momencie James dzwoni do kogoś, mówiąc: „Byłem tu cały dzień. Wszystko jest dogadane. Oni po prostu tego nie podpiszą”. Kiedy rozmowy padły, Victor Orta, dyrektor Leeds, wydaje się być we łzach.

– Nie wiem co się teraz stanie – z nim, z nami. Po tej sytuacji nikt nie może się czuć wygranym. Swansea ma gracza, który po tej całej sytuacji, może być zły. Ten gracz nie może spełnić swojego marzenia. A Leeds nie może pozyskać tego gracza.

– Szanuj swojego gracza. Dajesz mu pozwolenie na testy medyczne. Mówimy o ludziach. Ludzie mają uczucia. Dzisiejsza sytuacja to jeden z najcięższych momentów, jakie widziałem. 21-letni zawodnik z ojcem… Nigdy wcześniej nie miałem takiej sytuacji w swojej karierze.

James żegna się z Ortą i innymi urzędnikami Leeds, a następnie przygotowuje się do długiej podróży powrotnej do Walii. Wygląda na zmęczonego i targają nim silne emocje. Leeds ma nadzieję, że w lecie ten temat powróci, ale póki co okno transferowe jest zamknięte. To cios wymierzony w ich nadzieje na awans i cios dla aspiracji zawodowych Jamesa. Nie wiedzą, co przyniesie czas.


Alexis Sanchez już wie, że jest poza Arsenalem. To był ostatni dzień okienka transferowego w sierpniu 2017 roku. Przygotowywał się do kluczowego meczu kwalifikacji do mistrzostw świata. To był jego priorytet. Dopiero potem mógł pozwolić sobie na myślenie o wyzwaniu, jakie czekało na niego w Manchesterze City.

Poprzedniego dnia zapewnił o tym swoich kolegów z reprezentacji. Zachwycony, zebrał ich w ośrodku treningowym Pinto Duran, na obrzeżach Santiago, i powiedział im, że dołączy do City i oczekuje na dopełnienie formalności. Pozostali gracze pogratulowali mu – nie tylko Claudio Bravo, który miał być jego kolegą klubowym – a następnie obiecał im, że na razie skupia się wyłącznie na „La Roja” i meczu z Paragwajem.

Ostatni dzień nie poszedł jednak po jego myśli. Arsenal zaakceptował już ofertę City w wysokości 55 milionów funtów, z potencjalnymi dodatkami w wysokości 5 milionów funtów, ale gdy okazało się, że Alex Oxlade-Chamberlain odchodzi do Liverpoolu stwierdzili, że nie puszczą Sancheza, dopóki nie sprowadzą innego gracza w jego miejsce.

Agent Sancheza, Fernando Felicevich, zadzwonił będąc coraz bardziej zdenerwowany do Ivana Gazidisa, ówczesnego dyrektora wykonawczego Arsenalu oraz dyrektora wykonawczego Manchesteru City. – To musi dojść do skutku. Zróbcie to.

Źródło: Getty Images

Przyszła odpowiedź, że Arsenal złożył ofertę za Thomasa Lemara z Monaco. Monaco ją przyjęło. Wszystko będzie dobrze. Lemar też miał tego wieczoru mecz. Francja grała przeciwko Holandii. Wszyscy wiedzieli, że to jest sprawa pilna. Wszystko zostanie dogadane – wcześniej czy później.

Dla Lemara nie był to ostatni etap sagi, która ciągnęła się przez całe lato. Propozycja pojawiła się szybko. 21-latek nie mógł się skupić, ponieważ przygotowywał się do najważniejszego meczu w swojej krótkiej karierze reprezentacyjnej. Był zmuszany do szybkiej decyzji. Chciał zostać w Monaco i bardziej kusiła go nikła wizja dołączenia do Liverpoolu. Lemar wycofał się z negocjacji i tym samym upadł dogadany transfer Sancheza.

City było wściekłe na Arsenal. Felicevich był wściekły na obie strony. A Sanchez był przerażony, wystraszony. W tym czasie Lemar wyszedł tej nocy na Stade de France i wystąpił genialnie, strzelając dwie bramki w wygranym 4:0 meczu. Sanchez lunatykował po porażce 0:3 z Paragwajem. Jose Sulantay, który dziesięć lat wcześniej trenował Sancheza na Mistrzostwach Świata U-17 powiedział: „To nie był Alexis”.

Z Chile nadeszły niepokojące informacje, że Sanchez może strajkować w proteście przeciwko zachowaniu Arsenalu. Sanchezowi pozostało 10 miesięcy kontraktu, bez perspektyw na przedłużenie. Był poważnie rozczarowany klubem. Relacje z wieloma kolegami z drużyny pogorszyły się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Kilku z nich czekało na moment, kiedy odejdzie. Był zdesperowany, by odejść.

Arsene Wenger powiedział, że nie będzie żadnego problemu. Mylił się.


Co się dzieje, gdy marzenie piłkarza nie spełnia się? W tym roku Joshua King miał być gorzko rozczarowany po tym, jak odmówiono mu przenosin do Manchesteru United. Jednak co się dzieje, gdy zawodnik zaczyna robić klubowi problemy, by spróbować wymusić transfer, a ostatecznie zostaje i z podkulonym ogonem wraca do szatni, którą liczył, że opuścił?

Najbardziej znanym przykładem w Premier League jest Pierre van Hooijdonk, były środkowy napastnik holenderski, który próbując odejść z Nottingham Forest, odmówił powrotu do treningów w lipcu 1998 roku, powołując się na złamane obietnice dotyczące inwestycji, co nazwał drużyną niespełniającą standardów.

– Myślę, że wszyscy tamtego lata czuliśmy podobnie jak Pierre – mówił Alan Rogers, były środkowy obrońca Nottingham Forest – Wszyscy myśleliśmy, że potrzebujemy jednego czy dwóch transferów, a zamiast tego klub sprzedał Kevina Campbella (Trabzonsporowi) i mieli zamiar sprzedać Colina Coopera do Middlesbrough. Wszyscy czuliśmy się sfrustrowani. Przy czym nie spodziewaliśmy się, że ktoś zacznie strajkować tak jak Pierre. Zrobił to w najgorszy możliwy sposób.

Ponieważ Forest rozpoczęło sezon bez swojego gwiazdora, oburzenie kolegów z drużyny wzrastało. Steve Stone ostrzegał, że jeśli Van Hooijdonk wróci, będzie musiał „przebrać się gdzie indziej, bo nie ma mowy, żeby chłopaki przyjęli go z powrotem do szatni po tym wszystkim”. Dwa miesiące w impasie i kiedy Van Hooijdonk zaczął mówić o ewentualnym powrocie do Nottingham, ich menedżer, Dave Bassett, powiedział: – Jeśli myśli, że zaoferujemy mu gałązkę oliwną to wie, gdzie może sobie ją wsadzić.

Źródło: The Athletic

Co się działo, kiedy buntownik wszedł do szatni?

– Pamiętam, jak wszedł Pierre i myślałem, że Geoff Thomas go uderzy – mówi Rogers. – Nie zrobił tego, ale miał do tego prawo. Geoff naprawdę chętnie, by to zrobił. Kilku innych starszych zawodników również.

– To była zła sytuacja. Wchodził do szatni, a inni wychodzili. Zdobył gola przeciwko Derby i myślę, że Thierry Bonalair był jedynym, który z nim celebrował tę bramkę. Kilka tygodni przed tą sytuacją, był pomijany w treningu. W trakcie jednej sesji Dave Bassett próbował pracować nad kształtem drużyny, a Pierre zwyczajnie odszedł z torbą z piłkami.

– Wszyscy myśleliśmy, że się wkurzył. Wtedy Mark Crossley, Steve Chettle i Geoff wzięli go na bok i powiedzieli: „Dość tego. Wszyscy jesteśmy sfrustrowani, ale nie może przez to cierpieć drużyna”.

Nawet jeśli w tamtym momencie, coś się zmieniło na lepsze, to niechęć rozkwitała przez cały sezon i skończyło się to odejściem Van Hooijdnoka do Holandii, do Vitesse Arnheim.

W tamtym czasie szatnia wyglądała zupełnie inaczej. Albo byłeś w szatni, albo poza nią. Z biegiem czasu, to się zmieniło.

– Teraz takie zachowania są prawie akceptowalne – mówi Rogers. – Nie mówię, że to takie same sytuacje jak z Pierre’em w Forest, ale wydaje mi się, że teraz jest to całkiem akceptowalne, że gracze robią wszystko, by uciec z klubu. Patrzy się na niektórych zawodników, którzy otwarcie mówią, że nie chcą być w klubie i wydają się być wkurzeni, ale w wielu przypadkach ich koledzy z zespołu wydają się to po prostu znosić.

– W Forest mieliśmy kilka mocnych charakterów. Kiedy byłem w Leicester, tam były jeszcze silniejsze postaci – Matty Elliiott, Gerry Taggart, mocni faceci. Czy możesz sobie wyobrazić Gerry’ego Taggarta, który pozwala komuś robić uniki i mówić, że nie ma ochoty na dzisiejszy trening? Nie sądzę, żeby ktokolwiek się odważył.

Siła zawodników stała się akceptowaną normą. Rzadko jest nadużywana, jak to miało miejsce w przypadku jednoosobowego strajku Van Hooijdonka. Jednak prawie w każdym z ostatnich okienek transferowych znalazł się minimum jeden światowej klasy piłkarz, który ma tajemniczą kontuzję, która jest usprawiedliwieniem dla niepojawiania się na treningach, a w tym samym czasie prowadzone są negocjacje.

Czy to sprawiedliwie, czy też nie, kilku niedawnych laureatów Piłkarza Roku w Anglii (PFA) zostało o to oskarżonych: Gareth Bale, gdy przenosił się z Tottenhamu Hotspur do Realu Madryt w 2013 roku; Luis Suarez, gdy tego samego lata Liverpool odmówił sprzedaży go do Arsenalu; Riyad Mahrez, gdy Leicester City odrzuciło ofertę z Manchesteru City w styczniu 2018 roku; Virgil van Dijk, który rok wcześniej próbował i nie zdołał sfinalizować swojego transferu z Southampton do Liverpoolu.

Trzej, którzy byli przetrzymywani wbrew swojej woli – Suarez, Mahrez, Van Dijk – zostali w krótkim czasie ponownie ciepło przyjęci w drużynie. Mahrez opuścił cztery mecze w połowie sezonu 2017/2018, najwyraźniej nie był w nastroju do gry po tym, jak odmówiono mu transferu, ale niewątpliwie został ciepło powitany z powrotem przez kolegów z drużyny i menedżera Claude’a Puela tuż po zamknięciu okna transferowego. Mając lepsze i gorsze momenty przez resztę sezonu, w końcu w lipcu udał się do Manchesteru City.

Przypadek Van Dijka był inny. Po tym jak szczerze i otwarcie mówił o swojej chęci dołączenia do Liverpoolu, nie pojechał na obóz treningowy z Southampton i opuścił wszystkie mecze przed sezonem i siedem pierwszych spotkań nowej kampanii. Kontuzja kostki ograniczyła jego zaangażowanie na początku pre-sezonu, ale trener Mauricio Pellegrino jednoznacznie tłumaczył nieobecność obrońcy, mówiąc: „Chłopak nie jest jeszcze dostępny do gry, bo chce odejść”. Osiem miesięcy wcześniej Van Dijk został kapitanem zespołu, ale po tamtym lecie opaska trafiła do Stevena Davisa.

W ostatnich miesiącach pobytu w Southampton, Van Dijk nie prezentował się jak zawodnik, który miał być kupiony za 75 milionów funtów. Według jednego ze źródeł nie było widać żadnej zauważalnej różnicy w nastawieniu – i jak w przypadku Mahreza, nie było żadnego złego słowa od kolegów z drużyny – ale z pewnością nastąpił spadek formy.

Według statystyk Opty, śledzącego jego cztery i pół roku w Premier League, w tym ostatnim półroczu na południowym wybrzeżu miał najwyższy wskaźnik nieudanych przyjęć (jedna na 331 minut, dla porównania w tym sezonie jego wskaźnik wynosi jeden na 1800 minut), a średnia liczba udanych wślizgów spadła z 1,9 do 0,9.

Pora na Suareza, którego relacja z Brendanem Rodgersem i Liverpoolem załamała się po sezonie 2012/2013 i wyglądało, że nic tego nie zmieni. Publicznie oskarżył klub o złamanie obietnic, odmawiając mu przejścia do klubu, który oferował mu grę w Lidze Mistrzów. Jego zapał na boisku treningowym zmienił się w melancholię i pozorny brak zainteresowania, co skłoniło Rodgersa do odesłania go do indywidualnego treningu. To Steven Gerrard wziął go na bok i kazał zapomnieć o odejściu.

– Poważnie chcesz iść do Arsenalu? – zapytał go kapitan Liverpoolu. – Jeśli poukładasz sobie wszystko w głowie i dasz z siebie wszystko za Liverpool w tym sezonie przeniesiesz się do Barcelony czy Realu Madryt. Myślę, że to jest to, czego naprawdę chcesz.

Źródło: Getty Images

Po tym jak skończył się jego zakaz za ugryzienie Bronislava Ivanovicia, Suarez osiągnął niezwykły poziom, stając na czele drużyny, która prawie sięgnęła po tytuł, a potem – jak przewidział Gerrard – następnego lata udał się do Barcelony.

Jego zachowanie w ciągu trzech i pół roku na Anfield było czasem niewybaczalne, ale pod względem ustępstw i powrotu do zespołu po zamknięciu okienka to chyba najlepszy przykład.


Dla Jamesa powrót do Swansea po zakończeniu się okienka transferowego był czymś, na co nie był przygotowany. Podobnie jak Sanchez, myślał że przeniósł się do lepszego klubu. Nie miał za co przepraszać, ale w jego głowie wyglądało to inaczej, mimo że koledzy z drużyny robili, co mogli, by pomóc mu przezwyciężyć rozczarowanie związane z niepowodzeniem z Leeds United.

Graham Potter, wówczas odpowiedzialny za Swansea, powiedział że nie ma żadnych obaw co do postawy Jamesa. Jego pewność siebie okazała się dobrze uzasadniona. Wydawał się być zainspirowany tym, co wydarzyło się w ostatnim dniu okienka, podsycony desperacją, by w końcu pojawić się na większej scenie, która była blisko, a została mu odebrana. Był na świeczniku i dzięki temu na koniec sezonu przeprowadził się do Manchesteru United, a nie do Leeds. Od tamtej pory nie ogląda się za siebie.

James Milner pamięta jak w sierpniu 2006 roku, w ostatnim dniu okna transferowego, pojawił się na boisku treningowym Aston Villi, nie mogąc się doczekać, aby na stałe dołączyć do Newcastle United. Poprzedni sezon spędził tam na wypożyczeniu. Powitał go niespokojny Martin O’Neill, który powiedział mu, że Newcastle zmieniło zdanie i zerwało umowę kilka godzin przed końcem dnia.

O’Neill był apoplektyczny. Milner szalał. Tego ranka powiedziano mu, że jest wolny, a teraz Newcastle mówi, że przenosiny nie dojdą do skutku, ponieważ nie udało się uzgodnić umowy z Markiem Viduką z Middlesbrough.

Aston Villa zasugerowała mu, żeby nadal korzystał z pomocy lekarskiej i podpisał umowę na wypadek, gdyby trzeba było ją wznowić przed końcem wieczoru. Następnie pojechał z Birmingham do domu swoich rodziców w Leeds i włączył Sky Sports w nadziei, że będzie świadkiem przełomu w negocjacjach.

– Znasz to uczucie, kiedy oglądasz telewizję w trakcie ostatniego dnia okienka, a twoje serce mówi ci, że jest jeszcze szansa, że umowa przejdzie, ale twoja głowa mówi, że to już koniec? – napisał w książce „Zapytaj piłkarza”. – Cóż, to byłem ja w ostatnim dniu okienka tamtego lata.

Milner poczuł, że jest w stanie zawieszenia, kiedy wyjechał ze zgrupowania reprezentacji Anglii U-21. Po powrocie do Newcastle w następnym tygodniu, menedżer Glenn Roeder wyraził swoje zadowolenie z rozwoju sytuacji i powiedział mu, że jest jego planach.

– To było dokładnie to, co chciałem usłyszeć – mówił Milner. – Ale potem przyszła sobota i graliśmy u siebie z Fulham, a mnie nawet nie było na ławce. Byłem wściekły. Wszedłem do biura menedżera i powiedziałem kilka rzeczy, których nie powinienem.

– Byłem skończony. To był jedyny raz w mojej karierze, kiedy tak się zachowałem. To było śmieszne, że najpierw mnie ściągali, a potem nie było mnie nawet na ławce.

– Po tym wszystkim zszedłem na dół, ochłonąłem i udało mi się zmusić, by powrócić do drużyny. To był dobry sezon i zdobyłem kilka goli, ale tamte wydarzenia wciąż gdzieś były z tyłu głowy […]. Otworzyły mi oczy na pewne rzeczy w piłce. To bezwzględny biznes. Chociaż ludzie często mówią o zawodnikach, którzy walczą o swoje, rzeczywistość często jest dokładnie odwrotna.


Suarez, Sanchez i Diego Costa. Trzej południowoamerykańscy środkowi napastnicy z różnymi umiejętnościami i osobowościami, ale mają jedną cechę wspólną, jeśli chodzi o postawę na boisku. Hiszpanie powiedzieliby, że mają cojones.

Każdy z nich zareagował zupełnie inaczej, starając się opuścić swoje kluby z Premier League. Suarez, jak już było to opisywane wcześniej ustąpił i doszedł do życiowej formy. Costa odpowiedział na na SMS-a Antonio Conte, przekazując mu, że nie jest już częścią planu Chelsea, odmawiając powrotu do treningów z rezerwami. Zamiast tego wyjechał do rodzinnego miasta w Brazylii, czekając aż Chelsea zawrze umowę z Atletico Madryt, do którego dołączył kilka miesięcy później.

Sanchez? Wałczył. Zawsze był samotnikiem w Arsenalu. Po nieudanych przenosinach do City stał się jeszcze bardziej zdystansowany i oderwany od reszty zespołu. Jego machania rękoma i wybuchy w szatni były tolerowane w poprzednich sezonach, kiedy grał dobrze, jednak wszystko się skończyło, gdy jego występy były poniżej oczekiwań kolegów z drużyny. Strzelił jeszcze kilka goli i zaliczył kilka asyst, ale poziom jego występów był nieregularny. Liczba niedokładnych przyjęć piłki w trakcie 90 minut wzrosła z 2,6 w poprzednim sezonie do 3,8.

Po meczu z Burnley w listopadzie 2017 roku napięcie zaczęło rosnąć. Sanchez zdobył bramkę z rzutu karnego na wagę zwycięstwa, jednak kilku kolegów z drużyny powiedziało mu później, że jego występ był nie do przyjęcia. Kilka tygodni później zdobył bramkę z Crystal Palace. Kilku kolegów przyłączyło się do celebrowania tego gola, ale okazało się, że nie wszyscy chcieli się z nim cieszyć.

– W drużynie jest podział – mówił na antenie Sky Sports były napastnik Arsenalu, Thierry Henry. – Chce, by byli z nim. Dlaczego nie podeszli? Nie chcą się cieszyć?

Źródło: Getty Images

Sanchez w końcu udał się do Manchesteru United. Poprzedniego lata, jak wspomniano wcześniej, Arsenal przyjął ofertę City w wysokości 55 milionów funtów z potencjalnymi dodatkami w wysokości 5 milionów funtów. Teraz, w ostatnich miesiącach jego kontraktu, byli wdzięczni za to, że mogli wymienić go za Henricha Mchitarjana. Patrząc z perspektywy czasu, zatrzymanie Sancheza było dla nich niekorzystne. Mimo jego ogromnego talentu, po jego odejściu z Arsenalu każdy odetchnął z ulgą.

Na jego miejsce Arsenal pozyskał Pierre’a-Emericka Aubameyanga. Gabończyk był tak zdesperowany, aby dołączyć do „Kanonierów”, że według Petera Stogera, jego byłego trenera z Borussii Dortmund, nie pojawiał się na spotkaniach zespołu i w trakcie swojego ostatniego tygodnia w niemieckim klubie „odmawiał biegania” podczas treningów.

Zarząd Borussii chciał go zatrzymać wbrew jego woli, ale w końcu doszli do wniosku, że przyniosłoby to więcej szkody niż pożytku. Prawdopodobnie mieli rację.

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze