Świat stanął, a wraz z nim również sportowa rywalizacja. Chcąc trochę umilić Wam oczekiwanie na wznowienie rozgrywek, wystartowaliśmy z małą serią, w której przypomnimy reprezentacyjne turnieje sprzed lat. Mamy nadzieję, że seria ta przypadnie Wam do gustu i skłoni do podzielenia się własnymi wspomnieniami z tego okresu.
Garść ciekawostek
– Niemcy po 24 latach zdobyli swój czwarty tytuł mistrza świata. Dogonili tym samym w liczbie triumfów Włochy. Wciąż jednak pozycję lidera utrzymuje Brazylia (5 tytułów).
– Niemcy sięgnęli po złoto po raz pierwszy jako reprezentacja zjednoczonego kraju (trzy poprzednie puchary podniosła kadra Republiki Federalnej Niemiec). Tylko jeden zawodnik, Toni Kroos, urodził się na terenie dawnego NRD (w Greifswald).
– W półfinałowym spotkaniu z Brazylią Miroslav Klose strzelił swojego 16. gola na mistrzostwach świata. Tym samym wyprzedził Ronaldo Nazario w klasyfikacji strzelców wszechczasów tego turnieju. Rekord ten wyrównał już w trakcie fazy grupowej, podczas spotkania z Ghaną.
– W trakcie tych mistrzostw padło 171 bramek, o 26 trafień więcej niż na mundialu w RPA. Tyle samo goli zanotowano również w 1998 roku we Francji.
– Do 2014 roku żadna europejska kadra nie sięgnęła po złoto w turnieju rozgrywanym na amerykańskiej ziemi.
– Sami Khedira został trzecim zawodnikiem w historii, który sięgnął po mistrzostwo świata oraz Ligę Mistrzów w tym samym sezonie. Wcześniej dokonali tego Christian Karembeu (1998) i Roberto Carlos (2002).
“Czerwone Diabły” na turnieju
– Anglia (Wayne Rooney, Chris Smalling, Danny Welbeck, Phil Jones)
– Belgia (Marouane Fellaini, Adnan Januzaj)
– Ekwador (Antonio Valencia)
– Francja (Patrice Evra)
– Hiszpania (Juan Mata, David de Gea)
– Holandia (Robin van Persie)
– Japonia (Shinji Kagawa)
– Meksyk (Javier Hernandez)
– Portugalia (Nani)
W drodze do półfinału
Już od fazy grupowej turniej obfitował w wiele zapadających w pamięć spotkań, a jednym z nich z pewnością było starcie Hiszpanii z Holandią, w którym obrońcy tytułu zostali rozgromieni 5:1. Osobiście jednak uważam, że tworzenie obszernej relacji całego turnieju trochę mija się z celem. Z tego powodu skupię się na wybranych drużynach, a zespołom, które zdołały awansować do półfinału, poświęcę trochę miejsca pod koniec.
Smutny koniec złotego pokolenia
Kariera Ikera Casillasa z pewnością jest dobrym materiałem na osobny artykuł. Legendarny bramkarz był jednym z najważniejszych elementów złotego pokolenia reprezentacji Hiszpanii, która sięgnęła po dwa mistrzostwa Europy i mistrzostwo świata. Ze swoimi rodakami tworzył zapewne jedną z najlepszych drużyn w historii piłki nożnej. Po zwycięskim EURO 2012, dla tej nasyconej sukcesami kadry okres przemiany pokoleniowej zbliżał się nieuchronnie, lecz odwlec ją rozpaczliwie w czacie próbował Vicente del Bosque. Trudno mu się dziwić, z pewnością trudno jest porzucić tak zasłużonych zawodników. Wobec tego do Brazylii udali się zawodnicy legendarni, którzy jednak najlepsze lata mieli dawno za sobą.
Idealnie odzwierciedlała to ich postawa na boisku. Koszmarne błędy indywidualne przesądziły o zakończeniu rywalizacji już na etapie fazy grupowej. Pierwszy cios zadali spragnieni zemsty reprezentanci Holandii, którzy niedobór talentu nadrabiali taktycznym geniuszem swojego szkoleniowca. Drugi zaś, grająca na modłę Marcelo Bielsy, reprezentacja Chile. Mistrzostwa świata z 2014 roku stały się początkiem wielkich zmian dla “La Furia Roja”. Wystarczy wspomnieć, że wszyscy hiszpańscy strzelcy z tego czempionatu (Xabi Alonso, David Villa, Fernando Torres i Juan Mata) nie wystąpili już na żadnym wielkim turnieju.
Anglicy po staremu
Jeśli dla obrońców tytułu ten turniej był puentą pewnego pokolenia, to możemy coś takiego powiedzieć również o Anglikach. W przeciwieństwie do Hiszpanów, trudno jednak mówić o jakimkolwiek spełnieniu. Steven Gerrard, Frank Lampard, Wayne Rooney, a wcześniej Michael Owen, Dawid Beckham – reprezentację “Synów Albionu” tworzyli przez lata piłkarze wybitni. Nie zdołali jednak przywieźć do ojczyzny choćby brązowego medalu, a tym razem nie wychylili nosa nawet poza fazę grupową. Olbrzymie rozczarowanie, które tylko spotęgowały mistrzostwa Europy dwa lata później.
Osobny fragment wypadałoby poświęcić Wayne’owi Rooneyowi, którego karierę niezwykle trudno mi ocenić. Z Manchesterem United sięgnął po wszystkie trofea, o jakich tylko mógł marzyć oraz pobił rekordy strzeleckie Bobby’ego Charltona zarówno w klubie, jak i kadrze. Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że mógł stać się o wiele lepszym zawodnikiem i wygrać jeszcze więcej. W przypadku reprezentacji z pewnością oczekiwania wobec niego były o wiele większe. Rozbudził je sam świetnymi występami na EURO 2004, gdzie zaliczył 4 trafienia. Kto wie, jak zakończyłby się dla Anglii ten turniej, gdyby nie ta nieszczęsna kontuzja w ćwierćfinale z Portugalią…
W późniejszych latach radził sobie jednak zdecydowanie gorzej. Kontuzje bądź zwyczajnie kiepska forma wychowanka Evertonu nie pozwoliły wystawić pozytywnej opinii jego grze. Wystarczy powiedzieć, że w Brazylii zdobył pierwszego gola w historii swoich występów na mistrzostwach świata. Cóż, najlepszy strzelec w historii Manchesteru United wielkim zawodnikiem był. Dla swoich rodaków jednak prawdopodobnie pozostanie symbolem przegranego pokolenia.
Kolejna włoska tragedia
Pokolenie włoskich piłkarzy z początku XXI wieku można kochać bądź nienawidzić. “Wyciek” Francesco Tottiego na EURO 2004 lub zachowanie Marco Materazziego dwa lata później z pewnością nie gwarantowało “Azzurrim” dobrej prasy. Jakie ma to jednak znaczenie w obliczu sukcesu z 2006 roku? Złoto wywalczone na niemieckich boiskach był już czwartym tytułem mistrzowskim, który znalazł się w dorobku tej zasłużonej kadry. Można by więc stwierdzić, że reprezentanci Włoch na mistrzostwach świata powinni czuć się jak ryba w wodzie. Tymczasem od sukcesu sprzed 14 lat ewidentnie nie mogą się tam odnaleźć. W Brazylii już drugi raz z rzędu kończyli rywalizację na etapie fazy grupowej, a cztery lata później nie zdołali nawet awansować.
Na temat ich problemów nie jestem w stanie powiedzieć nic odkrywczego. Przyczyna jest powszechnie znana – wciąż musieli polegać na zasłużonych mistrzach, którzy nie doczekali się równie utalentowanych następców. Nadzieją na przyszłość zdawali się być jedynie Marco Verratti oraz Matteo Darmian, który dobrymi występami zwrócił na siebie uwagę wielkich klubów.
Cudowna Kolumbia
Emocje, jakie towarzyszyły ćwierćfinałowemu starciu Brazylii z Kolumbią, pamiętam niezwykle dobrze. Dla kogoś, kto przestał pasjonować się piłką nożną na przełomie XX i XXI wieku, powód może wydawać się co najmniej kuriozalny. Oto mierzyły się ze sobą pięknie grająca Kolumbia z okropnie irytującą Brazylią. Wierzyć się nie chce, ale to podopieczni José Néstora Pekermana szczególnie skradli moje serce w trakcie tego turnieju. Król strzelców całego turnieju, fenomenalny James Rodriguez, wsparty solidnymi zawodnikami dzielnie prowadził swoją reprezentację, aż do wspomnianego ćwierćfinału. Spotkania z udziałem Kolumbii oznaczały gwarancję goli i pięknych akcji. Tym bardziej smuci fakt, że pożegnali się z turniejem po starciu z tak słabą Brazylią. Cóż, może z perspektywy czasu zawodnicy z “Kraju Kawy” woleliby jednak odstąpić rywalom możliwość starcia z Niemcami?
Szokująca Kostaryka
Większość reprezentantów Kostaryki raczej nie była zbyt dobrze znana przeciętnemu kibicowi. Keylor Navas przyjeżdżał do Brazylii po rozegraniu świetnego sezonu w barwach Levante. Joel Campbell zaś zdążył zaleźć za skórę wielu kibicom Manchesteru United.
Wydaje mi się, że na tym lista gwiazd “La Muerte” mogłaby się zakończyć, choć tułaczka po Europie Bryana Ruiza również wydaje się warta wspomnienia.
W obliczu braku piłkarzy światowej klasy, tym większy budzi podziw osiągnięcie podopiecznych Jorge Luisa Pinto. Nie dość, że udało im się zająć pierwsze miejsce w grupie śmierci z Urugwajem, Włochami i Anglią, to nie ponieśli w niej żadnej porażki. Triumfalny pochód zatrzymał się dopiero na etapie ćwierćfinału, gdzie w serii rzutów karnych powstrzymał ich as w talii Louisa van Gaala, Tim Krul.
Świetna atmosfera w drużynie, charakterni zawodnicy oraz geniusz za sterami – tak oto reprezentacja Kostaryki odniosła prawdopodobnie największy sukces w swojej historii. Skorzystali na nim również sami zawodnicy. Keylor Navas tuż po powrocie z Brazylii przeniósł się do Realu Madryt, gdzie osiągnął spektakularny sukces. Z kolei gdyby nie “afera faksowa” z 2015 roku, niewykluczone, że do dziś byłby “Czerwonym Diabłem”.
Półfinaliści
IV miejsce – Brazylia
Pierwsze mistrzostwa świata rozgrywane w Brazylii nie dostarczyły mieszkańcom tego kraju zbyt wielu szczęśliwych wspomnień. W turnieju z 1950 roku “Canarinhos” zdołali co prawda dotrzeć do wielkiego finału, ale wówczas z marzeń o ostatecznym triumfie odarł ich swoim golem Alcides Ghiggia. Tym samym ze złotych medali mogli cieszyć się reprezentacji Urugwaju, a Brazylia szansę na pełną rehabilitacje otrzymała dopiero 64 lata później.
Myślę, że mało kto ma wątpliwości, że okazję tę reprezentanci “Kraju Kawy” spektakularnie pogrzebali. Ich kadra, jak na tak utytułowaną drużynę, była zwyczajnie zbyt słaba. Tworzyły ją wypalone gwiazdy (Maicon, Júlio César) oraz zawodnicy zwyczajnie przeciętni (Ramires, Fred). Wspominając ten zespół po latach, widzę wyraźnie, że nie była sensownym materiałem na mistrza świata.
Jedyne pewne zwycięstwo w fazie grupowej Brazylijczycy odnieśli nad wyjątkowo kiepskim Kamerunem. Nie da się tego powiedzieć o pozostałych dwóch spotkaniach. W meczu z Chorwatami musieli odrabiać straty i tylko dzięki kiepsko dysponowanej defensywie podopiecznych Niko Kovača zwyciężyli w meczu otwarcia. Mniej szczęścia mieli w starciu z Meksykiem, gdzie “ośmioręki” Guillermo Ochoa nie pozwolił żadnemu z rywali wpisać się na listę strzelców.
Im bliżej ferelnego półfinału, tym bardziej widoczny był jeden z większych problemów “Canarinhos” – uzależnienie od Neymara. 22-letni wówczas zawodnik Barcelony był najpewniejszym punktem swojego zespołu, który jednocześnie stanowił ich jedyne zagrożenie w ofensywie, choć czasami starał się dorównać mu Oscar. To jednak zdecydowanie za mało, aby myśleć o końcowym triumfie. Dobrze wykonywane stałe fragmenty gry i trochę szczęścia (postrzelony słupek przez Gonzalo Jare w 1/8 finału) zapewniły pięciokrotnym mistrzom świata półfinał turnieju, zostawiając w pokonanym polu odpowiednio Chile oraz Kolumbię.
I dochodzimy wreszcie do słynnego starcia z Niemcami. Pozbawiona Thiago Silvy oraz Neymara, drużyna została wręcz zdehumanizowana przez naszych zachodnich sąsiadów, którzy zaaplikowali im 7 bramek. Jedyne trafienie Oscara trudno nazwać w takiej sytuacji honorowym. Przyszli mistrzowie świata przeważali nad rywalami pod każdym względem i zasłużenie awansowali do półfinału, pokazując bardziej utytułowanym rywalom jak wiele pracy przed nimi, aby choć spróbować nawiązać do sukcesów sprzed lat. Jeśli to spotkanie nie wystarczyło, to został jeszcze mecz o trzecie miejsce, w którym Holendrzy pewnie zwyciężyli 3:0. Cóż, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a Luiz Felipe Scolari boleśnie się o tym przekonał.
III miejsce – Holandia
Po reprezentantach “Oranje” nie spodziewałem się wiele. Drużyna, składająca się z lekko wypalonych gwiazd i kilku młodych talentów, nie prezentowała się w moich oczach zbyt imponująco. Poważna kontuzja jednego z kluczowych zawodników tamtej kadry, jakim był Kevin Strootman, zdawała się niemalże odbierać szanse na rehabilitację po fatalnym EURO 2012.
Kto wie, może to właśnie konieczność zmiany taktyki zaowocowała brązowym medalem w 2014 roku? Dość nietypowe dla holenderskiego futbolu ustawienie (3-5-2) perfekcyjnie zdało egzamin. Boleśnie przekonali się o tym grupowi rywale, którym Holendrzy strzelili 10 bramek, odnosząc przy tym komplet zwycięstw.
Niestety, z meczu na mecz z zawodników uchodziło powietrze, a szczególnie widocznie było to w przypadku Robina van Persie’ego. Napastnik Manchesteru United w pierwszych dwóch meczach grupowych grał jak natchniony, lecz trzecie spotkanie z powodu zawieszenia musiał opuścić. Przymusowa przerwa ewidentnie wybiła go z rytmu, co stało się problemem po wyjściu z grupy. W spotkaniach z Meksykiem i Kostaryką był jednym z najsłabszych zawodników na boisku. W swoim ostatnim spotkaniu na wielkim turnieju zdołał jednak zaliczyć trafienie z rzutu karnego. Stało się to w rywalizacji o 3. miejsce z Brazylią.
Spora część zawodników dorównała mu niestety poziomem i w półfinałowym starciu zabrakło po prostu energii i fantazji do pokonania niezbyt imponujących Argentyńczyków.
Reprezentacja Holandii złota do kraju nie przywiozła, ale i tak rozegrała o wiele lepszy turniej niż jej przepowiadano. Wielu architektów tego sukcesu zmieniło po tym turnieju barwy klubowe i spora część z nich poradziła sobie w nich dość dobrze. Najlepszym przykładem jest kariera Daleya Blinda w Premier League.
II miejsce – Argentyna
Leo Messi jest jednostką, której nikomu nie trzeba przedstawiać. Z macierzystą FC Barceloną sięgnął po wszystkie możliwe trofea, dokładając do tego wiele wyróżnień indywidualnych. Jego czas spędzony w reprezentacji to jednak jedno wielkie pasmo porażek. Od 2007 roku przegrał cztery finały wielkich imprez, a jedyny złoty medal wywalczył w 2008 roku na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie. Żadne srebro nie będzie mu zapewne tak ciążyć jak to wywalczone na brazylijskim czempionacie.
Śledząc spotkania fazy grupowej nie podejrzewałem jednak, że “Albiceleste” zajdą tak daleko. Zajęli co prawda pierwszą pozycję w Grupie F, lecz pokonanie takich rywali jak Bośnia, Iran oraz Nigeria powinno im przyjść zdecydowanie łatwiej. Tymczasem niemalże całkowicie uzależnili się od przebłysków swojego najlepszego reprezentanta, który nie bez powodu został wybrany zawodnikiem całego turnieju.
W zasadzie tak mógłby wyglądać skrócony opis gry tej kadry. Kilka zrywów oraz solidna postawa w defensywie, która przekonała po turnieju Louisa van Gaala do ściągnięcia Marcosa Rojo na Old Trafford.
Nikt nie pamiętałby jednak średniej gry w drodze do finału, gdyby ten najważniejszy mecz udałoby się wygrać. Tymczasem napastnicy wręcz razili nieskutecznością (Palacio, Higuain), a oliwy do ognia dolewał selekcjoner Alejandro Sabella (dlaczego świetnie grający Lavezzi zszedł z boiska?).
Mimo, że wielu graczy z tej kadry wciąż broni barw swojego kraju, to niewykluczone, że “tę” szansę na najważniejszy triumf w karierze zmarnowali bezpowrotnie. Podobnie jak Holendrzy i Anglicy.
I miejsce – Niemcy
“Piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy” – ponownie aktualne, słowa rozgoryczonego Gary’ego Linekera po przegranym półfinale mundialu z 1990 roku. Na tamtym turnieju reprezentacja RFN zmierzyła się w wielkim finale z Argentyną, gdzie odarła Diego Maradonę z marzeń o obronie tytułu mistrzowskiego.
Kto by pomyślał, że na kolejne złoto nasi zachodni sąsiedzi będą musieli czekać 24 lata. Trzeba im jednak przyznać, na sukces w 2014 roku pracowali od dawna. W 2006 roku zakończyli rywalizację na trzecim miejscu i od tego czasu nie schodzili z podium mistrzostw świata oraz Europy, gromadząc trzy brązowe oraz jeden srebrny medal. Do Brazylii przyjechała więc doświadczona i zgrana reprezentacja, która miała jeden cel: sięgnąć po tytuł mistrzowski.
Pokaz siły zaprezentowali już w fazie grupowej, gdzie bezlitośnie zmiażdżyli Portugalczyków. Nani i spółka mogli się jedynie przyglądać jak niemiecka machina pakuje im do siatki cztery bramki. Choć zdarzyło im się później potknięcie w postaci remisu z outsiderem grupy, Ghaną, to mimo wszystko z dużym spokojem zapewnili sobie pierwsze miejsce w grupie G.
Tak oto dochodzimy do fazy pucharowej. Przed słynnym już półfinałowym spotkaniem z Brazylią, na drodze podopiecznych Joachima Löwa stanęły Algieria i Francja. Z tymi rywalami poradzili sobie stosunkowo pewnie, nie strzelając jednak im zbyt wiele goli. Indywidualne umiejętności oraz nabyte przez lata doświadczenie, dawało im wielką przewagę nad rywalami. Tych, którzy byli spragnieni większej liczby goli, z pewnością usatysfakcjonowała półfinałowa potyczka z “Canarinhos”. Wynik 7:1 nie pozostawia wątpliwości, kto zasługiwał bardziej na grę w finale
Jakby sam rezultat nie był wystarczającym upokorzeniem, to Niemcy osiągnęli wówczas coś jeszcze. Miroslav Klose strzelił swoją 16. bramkę w historii występów na mistrzostwach świata, wyprzedzając tym samym w klasyfikacji strzelców legendarnego Ronaldo Nazario. Urodzony w Opolu napastnik nie ma za sobą spektakularnej kariery klubowej, ale goli na mundialach strzelił więcej niż Pele i Maradona. Nieźle.
O samym finale zresztą już wspominałem. Stał on pod znakiem braku skuteczności po obu stronach, okropnej kontuzji Christophera Krämera i pokrwawionej twarzy Bastiana Schweinsteigera. Brak rozstrzygnięcia w regulaminowym czasie gry doprowadził do dogrywki, w której powoli oswajałem się z perspektywą rzutów karnych. W odpowiednim momencie błysnął jednak on, Mario Götze, niespełniony złoty chłopiec niemieckiej piłki, który w tym momencie spłacił choć część pokładanych w nim nadziei. Wykańczając precyzyjne dośrodkowanie André Schürrle, pozbawił złudzeń zrozpaczonych Argentyńczyków, doprowadzając jednocześnie do ekstazy swoich rodaków.
Niemcy wreszcie potwierdzili swoją potęgę. Co prawda zaliczyli spektakularną wpadkę 4 lata później, ale to już zupełnie inna historia.
Komentarze