Stale Solbakken dla The Athletic: to Man Utd jest pod presją, a nas trudno jest pokonać

The Athletic Patryk Tabak
Zmień rozmiar tekstu:

Stale Solbakken, menedżer Kopenhagi, udzielił wywiadu The Athletic. Norweg opowiedział o modelu funkcjonowania, jaki przyjęła Kopenhaga, wspomniał swoją trenerską karierę i odniósł się do meczu z Manchesterem United.

WYWIAD STALE SOLBAKKENA DLA THE ATHLETIC PRZED MECZEM Z MANCHESTEREM UNITED

Na początek chcielibyśmy rozjaśnić sytuację – jesteś fanem Liverpoolu? A jeśli tak – dlaczego?

– Przyczyną jest finał FA Cup z 1974 roku, dwie bramki strzelił w nim Kevin Keegan. Oglądałem go w domu w Norwegii. To był pierwszy duży mecz, który obejrzałem. Kilka miesięcy później był z kolei finał mistrzostw świata – RFN grało z Holandią. Keegan był moim bohaterem, potem natomiast Kenny Dalglish. Byłem zafascynowany Liverpoolem w erze SounessaHansenaDalglisha. Mógłbym wymienić skład z każdego meczu aż do sezonu 1991/92, gdy sam zbliżałem się do najlepszych norweskich piłkarzy, z których wielu wyjeżdżało grać do Anglii. W końcu także jeden z moich przyjaciół grał dla Liverpoolu – był to Stig Inge Bjornebye. Moje zafascynowanie Liverpoolem nieco się ochłodziło. Chociaż nadal jest to pierwszy wynik, na który zwracam uwagę, to nie jest już tak, że mój weekend jest zrujnowany, jeśli nie wygrają.

Skoro potrafisz wymienić każdy skład Liverpoolu… co powiesz o jedenastce na mecz z Club Brugge w 1978 roku?

– Dalglish strzelił gola po podaniu Sounessa. To był pierwszy mecz Hansena. Phil NealPhil ThompsonJoey JonesRay KennedyDavid Fairclough – on był zaskoczeniem, Jimmy CaseRay ClemenceEmlyn HughesTerry McDermott

Byłeś prawdziwym kibicem… Fani Kopenhagi świętowali na ulicach wyeliminowanie Basaksehiru i awans do ćwierćfinału, gdzie zmierzycie się z Manchesterem United. Jak to było na stadionie, bez kibiców?

– To było jedyne rozczarowanie tamtego wieczoru. Mieliśmy bardzo niespokojny sezon, z wieloma kontuzjami i rzeczami, które obracały się przeciwko nam. Kiedy grasz tak doskonale i zaliczasz tak świetny występ, jak w środę, chciałbyś, aby kibice to zobaczyli. Brakowało nam tego połączenia między piłkarzami a kibicami. To było to, czego po meczu zabrakło. Atmosfera była dziwna – słychać było rozmowę delegacji z Turcji z jednej strony, naszą z drugiej… To było dziwne i mam nadzieję, że nie potrwa długo.

– Mecz z Manchesterem United będzie naszym 15. spotkaniem w rozgrywkach europejskich w tym sezonie. To była dziwna podróż. Sezon rozpoczęliśmy ponad rok temu w Walii, w eliminacjach do Ligi Mistrzów przeciwko The New Saints. Potem przegraliśmy z Crveną zvezdą u siebie po rzutach karnych przy fatalnej pogodzie. Miejsce, z którego wykonywało się rzut karny, było totalnie zniszczone.

– Mecz w Stambule w marcu był ostatnim meczem w Europie z udziałem kibiców. Piłkarze myśleli tylko o swoich rodzinach, ponieważ Dania miała nakazać wszystkim zostanie w domach. To było bardzo dziwne. Chcemy grać z najlepszymi na świecie, a jeśli to nie może się stać w Danii, to musi nastąpić w Europie. Mamy zawodników, którzy dobrze sobie radzą w europejskich pucharach, a my ich potem sprzedajemy do najlepszych pięciu lig europejskich.

Więc trzy cele twojego klubu to zdobycie tytułu lub walka o niego, rozwijanie zawodników i sprzedaż ich z zyskiem do bogatszej ligi oraz dostanie się do fazy grupowej Ligi Europy? Wszystko nadzorujesz ty – menedżer, który działa sam, bez dyrektora sportowego?

– Kiedy wróciłem tutaj w sezonie 2013/14, zespół był stary i było niewielu zawodników, którzy nadawali się do sprzedaży. To był zły skład. Potrzeba było dwóch czy trzech zawodników, aby o dwa, trzy lata obniżyć średnią wieku i mieć piłkarzy, których byśmy mogli sprzedać. Robimy plany kariery dla zawodników i mówimy im trzy rzeczy – po pierwsze: postaramy się zdobyć trofea, abyś mógł je wpisać do CV; po drugie: zostaniesz tutaj dwa, trzy lata, aby się rozwinąć, chyba, że dostaniemy ofertę, której nie będziemy mogli odrzucić; i po trzecie: musimy awansować do europejskich pucharów, aby zarobić duże pieniądze na nowych zawodników i ich rozwój.

– Nasz model biznesowy jest więc prosty. Robiąc to, co robimy, być może uda nam się wygrać wyścig z najlepszymi zespołami z Belgii, Austrii, Szwajcarii czy Holandii. Oni nie zagwarantują młodemu i obiecującemu piłkarzowi, że w pewnym momencie będzie mógł odejść. Są w tym też inne pozytywne aspekty. Jest presja, aby wygrywać mecz przed wymagającymi kibicami. To nie jest ciekawe miejsce do gry, jeśli nie zwyciężysz. To sprawia, że piłkarze są gotowi do gry na najwyższym poziomie, gdy stąd odchodzą. Kluby we Włoszech i w Niemczech, które kupiły naszych zawodników, dzwonili do nas i dziękowali, że otrzymali gotowego piłkarza.

Jak sprawić, żeby piłkarze wybierali was zamiast bogatszych klubów z bogatszych lig?

– Jeśli zaakceptują niższą pensję, w porównaniu do Holandii czy Belgii, to otrzymają gwarancję, że odejdą w ciągu dwóch, trzech lat. Powiemy im, że to właściwy krok dla zawodnika i podamy przykłady, które mogą to udowodnić. Zawodnicy mówią o nas bardzo wiele i zawsze twierdzą, że dotrzymujemy słowa.

– Ale nasz model ma też słabe strony. Mieliśmy trudną sytuację zeszłego lata, kiedy Robert Skov, nasz najlepszy zawodnik, ale też całej duńskiej ligi – zdobył 29 goli, był z nami tylko 18 miesięcy i miał w swoim kontrakcie klauzulę, że pod koniec lipca może odejść. Naszym celem było to, aby odszedł na początku miesiąca, żebyśmy mogli go zastąpić, lub dopiero po Mistrzostwach Europy U-21. Właściwa oferta pojawiła się dopiero ostatniego dnia, gdy Hoffenheim zaoferowało 10 milionów euro. Wtedy musieliśmy go zastąpić, ale mieliśmy bardzo ważne mecze w eliminacjach Ligi Mistrzów. Robert poszedłby do Niemiec 18 miesięcy temu, gdyby nie to, że przekonywaliśmy go do transferu do nas. Przez półtora roku mieliśmy bardzo dobrego zawodnika.

Jesteś znany z gry w systemie 4-4-2, ale na mecz z Basaksehirem użyłeś formacji 4-2-3-1…

– Graliśmy też 3-5-2, tu nie chodzi o cyferki. Razem z Atletico Madryt jesteśmy najbardziej zorientowaną na obronę w strefie drużyną. To znaczy, że dbamy tylko o to, gdzie jest piłka i jak ustawieni względem niej są nasi zawodnicy. Nie martwimy się bardzo o przeciwników, o to gdzie oni są. Wszystko będzie dobrze, o ile my trzymamy właściwe odległości w naszej drużynie i poruszamy się wszyscy razem.

– Obrona strefą jest najlepsza. Dziesięciu zawodników, którzy poruszają się razem, jest lepszym rozwiązaniem niż podążanie za piłkarzami i granie bezpośrednio między rywalami. Kiedy w takim systemie popełnisz błąd, to trudno go naprawić. W naszym systemie zawsze jest asekuracja. Musisz wiedzieć, jak to robić i jest to jedna z trudniejszych rzeczy do wytrenowania, bo trzeba przyswoić wiele szczegółów. 10 zawodników musi myśleć tak samo.

– Lubimy utrzymywać się przy piłce, ale kiedy nadarza się okazja, to lubimy też zagrać bezpośrednio. Mamy różne scenariusze i taktyki w zależności od tego, z kim się mierzymy. Mecz z Manchesterem United nie będzie taki, jak w naszej lidze, gdy długo jesteśmy przy piłce.

Wspomniałeś już o słodko-gorzkim uczuciu towarzyszącym „odchodzeniu” składu, ale nie chodzi tylko o to. Twoi asystenci też poszli dalej. Jesteś z nich dumny, czy to jednak stwarza problemy?

– To może generować problemy, faktycznie, ale dobrze, że Brian Riemer od nas jest asystentem menedżera Brentford. Widać, że oni grają obroną w strefie i wychodzą na tym dobrze. Straciliśmy też naszego dyrektora technicznego, Johana Lange, na rzecz Aston Villi. Był on jedną z kluczowych postaci w budowaniu naszej młodzieży i sieci skautingu, ale mamy w klubie dwie czy trzy osoby, które także mogą poukładać te wszystkie kawałki, bo byli ze mną od początku tej podróży.

Których menedżerów szanujesz najbardziej?

– Zawsze patrzysz na to, co robią najlepsi. Myślę, że rywalizacja Pepa GuardioliJurgena Kloppa z ich dwoma bardzo różnymi stylami gry i przywództwa, jest bardzo interesująca. Ciekawa jest też Atalanta. Jesteśmy jedyną drużyną w ciągu ostatnich 100 lat, która zagrała z nimi dwa razy, w eliminacjach Ligi Europy w 2018 roku, i w obu meczach bezbramkowo zremisowała. Wygraliśmy po rzutach karnych. Strzelają dużo goli. Co oni robią, aby stwarzać tak wiele sytuacji przeciwko najlepszym zespołom? Bardzo interesujące jest to, jak menedżerowie zmieniają kluby i co robią krótko po przyjściu, aby wprowadzić swoją filozofię w każdym aspekcie jego działalności.

Ole Gunnar Solskjaer to mój przyjaciel – graliśmy razem w reprezentacji. Ciekawe jest to, jak bardzo on jest spokojny. Manchester United daje mu czas, patrzy w perspektywie długoterminowej. Ole może myśleć o swojej pracy jak o projekcie, a nie tylko o tym, że musi wygrać kolejny mecz, aby przetrwać. To był ich klucz do sukcesu po wznowieniu rozgrywek.

Jak się grało z Solskjaerem?

– Wiedział, w czym jest dobry, a w czym nie. Był jednym z największych i najbardziej bezwzględnych napastników, ale zdawał sobie sprawę, że nie potrafi mijać piłkarzy dryblingiem. Jego timing, wykończenie i ustawianie się zarówno w polu karny, jak i poza nim, były niesamowite. Był jednym z pierwszych piłkarzy, którzy meldowali się w ”szesnastce”, aby strzelać między nogami piłkarzy, blisko rogu bramki. Wiedział również, że grając dla Manchesteru United będzie miał szanse na grę, nawet gdyby był numerem trzy wśród napastników, bo grają tak wiele meczów. Wiedział, że osiągnie sukces. Był najlepszym napastnikiem pod względem wykończenia, z jakim kiedykolwiek grałem.

Spędziłeś też krótki okres czasu jako piłkarz w Premier League, w Wimbledonie…

– Trafiłem tam, gdy szybko spadali w tabeli. Dość szybko pokłóciłem się z menedżerem – Joe Kinnearem. To był mój błąd. Miałem 30 lat i dobrze grałem. Poradziłem sobie z poziomem, ale miałem wątpliwości co do tego, jak radzi sobie zespół. Zacząłem… może nie wtrącać się, ale zadałem jedno czy dwa pytania, a potem się pokłóciliśmy. Nie interesowało go to, co myślałem i rozumiem to – on był menedżerem, a ja piłkarzem. On był szefem, a ja nie powinienem się tak zachowywać.

– To był początek końca The Crazy Gang. Piłkarze byli w porządku, ale w nie najlepszej formie. Kinnear odszedł niedługo po mnie, ale nigdy nie zapomnę swojego pierwszego tygodnia w Wimbledonie. Zrobili mi to, co każdemu innemu nowemu piłkarzowi – spalili moje ubrania i ukradli bilety, które dostałem dla przyjaciół na następny mecz. Musiałem wracać do domu w stroju treningowym. Rozumiałem ten humor.

W Anglii byłeś także menedżerem – trenowałeś Wolves w Championship w 2012 roku…

– To było niefortunne. W sezonie 2011/12 ”Wilki” zdobyły ledwie 25 punktów w Premier League, zwolniły Micka McCarthy’ego i przejął je Terry Connor. Wolves przegrywało i przegrywało, było zdecydowanie najgorszą drużyną Premier League. Kiedy przyjechałem, panowała spora depresja. Kierownik drużyny od razu powiedział mi, że przede mną trudna praca.

– To, co powinno być jednym z tych długofalowych projektów, stało się filozofią: ”musisz wygrać następny mecz”. Wolves sprzedało trzech zawodników, którzy mieli udział przy 70% bramek zdobytych w poprzednim sezonie. Staliśmy się przeciętną drużyną. W okienku transferowym kupiliśmy pięciu piłkarzy i tylko jeden okazał się realnym wzmocnieniem. Jeden doznał poważnej kontuzji, drugi nie miał okresu przygotowawczego, trzeci odstawał od strony fizycznej, a czwarty był napastnikiem i grał dobrze, ale nie strzelał goli… Potrzebowaliśmy dwóch albo trzech okienek, by zmienić ten skład. Drużyna została stworzona pod Micka McCarthy’ego i to się udało, ale ja nie jestem Mick.

Wolverhampton Wanderers boss Stale Solbakken sees Birmingham City ...
Birmigham Live

– Właściciel, Steve Morgan, był wielkim pasjonatem, od razu chciał wrócić do Premier League. Nawet nie byliśmy blisko awansu, więc przyznał, że ma dwie opcje – albo wesprzeć mnie finansowo, żeby odbudować drużynę, albo mnie zwolnić i zatrudnić menedżera, który osiągnie więcej z piłkarzami stworzonymi dla Micka McCarthy’ego. Zdecydował się na to drugie, nowym menedżerem został Dean Saunders, ale skończyło się to katastrofą, bo ”Wilki” upadły. Popełniłem tam błędy, pewne rzeczy zmieniłem zbyt szybko, nie trafiłem także z ruchami na rynku transferowym.

Czy twoje życie zmieniło się po tym, jak przez siedem minut byłeś w stanie śmierci klinicznej, co było pokłosiem twoich problemów z sercem?

– Ludzie mówią, że powodem był zawał, ale mam małą wadę, z którą się urodziłem. Wielu to ma, ale w niewielu przypadkach generuje takie problemy. U sportowców jest większe ryzyko i mnie się to właśnie przytrafiło, w wieku 33 lat, pod koniec kariery. Właśnie dołączyłem do Kopenhagi z Aalborga. Pamiętam, co wydarzyło się wcześniej, ale nic z późniejszych wydarzeń, bo przez 30 godzin byłem w śpiączce. Moje serce się zatrzymało, byłem martwy przez siedem minut. Miałem operację i wszystko zostało naprawione.

– To było trudne raczej dla mojej rodziny, kolegów i menedżera Roya Hodgsona niż dla mnie. Obudziłem się, czułem się świeżo, zastanawiałem się, co się stało. Moja żona nadal nie chce o tym mówić, nasze dzieci były wtedy małe i to było dla niej bardzo trudne.

Prowadziłeś Kopenhagę w sezonie 2006/07, gdy pokonała Manchester United. Było wtedy sporo narzekań na boisko…

– Było i słusznie, bo kilka dni temu na stadionie odbył się koncert Bruce’a Springsteena. Boisko nie było w najlepszym stanie, ale warunki były identyczne dla obu drużyn, czasem tak jest. Musieliśmy wejść na najwyższy poziom, aby pokonać Man Utd i zrobiliśmy to. Musieli popełnić jeden czy dwa błędy i tak się stało.

Taką samą nadzieję będziecie mieć w poniedziałek. Czy to prawda, że obiecałeś piłkarzom premię za pokonanie Manchesteru United?

– Tak. W poniedziałek wieczorem zobaczymy, jak bardzo są dobrzy. Man Utd jest pod presją wygrania Ligi Europy, my nie. Jesteśmy dumni z tego, co osiągnęliśmy w Europie. W ostatnich 42 europejskich starciach tylko dwa razy traciliśmy więcej niż jednego gola. Trudno nas pokonać, choć być może w poniedziałek będziemy częściej wyciągać piłkę z siatki.

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze