Kiedy na twojej liście pojawia się Cristiano Ronaldo, to wiesz, że docierasz już na samą górę tego zestawienia. Jednak czy Portugalczyk faktycznie zasługuje na to, żeby być wymienianym wśród 60 najlepszych w Premier League, skoro spędził w niej tylko sześć sezonów? Według The Athletic i Jacka Langa jak najbardziej, a poniżej możecie przeczytać ich uzasadnienie, jak i historię genialnego Portugalczyka.
Artykuł Jacka Langa dla The Athletic – treść oryginalna
Cristiano Ronaldo spogląda wprost w kamerę. Kiedy zaczyna mówić, cień uśmiechu przemyka przez jego twarz.
– Cześć – mówi. – Jestem Cristiano Ronaldo, jeden z najlepszych dziennikarzy. Jestem w Carrington, aby przeprowadzić wywiad z… Cristiano Ronaldo.
Potem następuje minuta ujmującego nonsensu. Ronaldo w szarej marynarce narzuconej na koszulkę polo i machający długopisem jak magiczną różdżką przesłuchuje Ronaldo-zawodnika, który udaje oburzenie lawiną pytań. Wszystko jest gotowe zawalić się przy pierwszym śmiechu, jednak Ronaldo trzyma fason. Wygląda to dziwnie, głupkowato i naprawdę zabawnie.
Ten klip został wypuszczony w Sky Sports tuż przed finałem Ligi Mistrzów w 2009 roku. Trudno powiedzieć, żebyśmy bardzo mocno cofali się w czasie, a jednak trudno nie spoglądać na to video jako na rodzaj kapsuły czasu.
To była jedna strona Ronaldo w Manchesterze United: żwawy, wyluzowany, czasem nawet trochę głupkowaty chłopak. Zwłaszcza na początku w jego grze widać było lekkomyślność. Bardziej chciał bawić, niż osiągać konkretne rezultaty. Dało się dostrzec oznaki niezwykłej siły woli, ale były one schowane pod płaszczykiem czegoś bardziej niewinnego i relatywnego. Popełniał błędy. Miewał napady złości. Robił rzeczy, po których obrońcy śmiali się do rozpuku. Sprawiał, że piłka nożna wyglądała jak stary, slapstickowy film.
Jednak w momencie wyemitowania tego video, Ronaldo osiągnął już drugi poziom swojej kariery. Nienasycony głód zyskania perfekcji we wszystkim, który za jakiś czas wybije go na piłkarski poziom stratosfery, swoje korzenie ma w Manchesterze. Od 2006 roku do chwili przejścia do Realu Madryt oglądaliśmy czystą powieść edukacyjną: bez dodatkowych efektów, bez hałasu w tle – po prostu młody człowiek, który był w stanie osiągnąć coś więcej.
Ronaldo nie uzyskał szczytu swoich umiejętności w Premier League. Jednak obserwowaliśmy go, kiedy był najbardziej frywolny, najbardziej omylny i kiedy czerpał najwięcej radości ze swojej gry. A potem obserwowaliśmy, jak krok po kroku szlifuje swój talent, aż zaczął sięgać granic geniuszu.
*
Od samego początku Ronaldo roztaczał wokół siebie aurę kogoś, kto może być wielki. Przybył do Anglii w 2003 roku z historią zabójcy, który pokazał się ze świetnej strony w towarzyskim spotkaniu Sportingu Lizbona z United – właściwie mówimy tutaj o piłkarskiej wersji mitycznego występu Sex Pistols na “The 100 Club”: szczerze mówiąc niewielu ludzi to widziało, ale cała rzesza twierdzi, że widziała. Potem Ronaldo przedstawił się za pomocą wejścia z ławki, które na stałe zapisało się w pamięci kibiców.
Waga towarzyskiego spotkania ze Sportingiem została prawdopodobnie przeceniona, biorąc pod uwagę, że sir Alex Ferguson i tak chciał go pozyskać, ale portugalskie cameo w trakcie spotkania z Boltonem Wanderers naprawdę było warte uwagi. To było mistrzowskie wejście, pokaz brawury i pewności siebie oraz najlepszy obraz woli zwycięstwa, jaki możecie sobie wyobrazić. Ronaldo, który poleciał do Manchesteru nie do końca spakowany, ponieważ spodziewał się wypożyczenia zwrotnego do Sportingu, od razu poczuł się w Premier League jak w domu.
Ronaldo 1.0 był typowym skrzydłowym, ale niełatwym do rozczytania. Lubił ściąć do środka, jak i popędzić do linii końcowej. Niczym torreador, potrafił zmylić swojego rywala.
– Potrafił ruszyć w każdą stronę i użyć obu nóg – opisuje Mark Lynch, były zawodnik młodzieżówki United, który zagrał w drugiej połowie towarzyskiego spotkania ze Sportingiem. – Miał umiejętność wytrącenia przeciwnika z balansu, a potem ruszenia w drugą stronę.
Obserwując jego pierwsze sezony, możemy zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Pierwsza, to jak szybko poruszały się jego stopy. Miał w zwyczaju robić triki z obciążeniem na swoich kostkach. Kiedy przychodził dzień meczu, tańczył wśród obrońców jak Dick Van Dyke [brytyjski aktor teatralny – dop. red.] na dachach budynków. Wizualna strona – włosy w stylu spaghetti, białe buty, pół kilo taśmy na kostkach – tylko dodawała olśniewającego efektu.
Był showmanem w każdym sensie tego słowa. Obecność Ronaldo na tej liście można by oprzeć tylko o jego umiejętności dryblingu i wciąż byłby bardzo poważnym kandydatem.
Druga sprawa to fakt, że jego umiejętności potrafiły odbić się rykoszetem. Granie przeciwko Ronaldo było koszmarem, ale graniem z nim również mogło się nim okazać. Łatwe podania były ignorowane na rzecz jeszcze jednego obrotu, jeszcze jednego piruetu, jeszcze jednego podania w ślepą uliczkę. Zawodnicy przyspawani do pola karnego, tacy jak Ruud van Nistelrooy, który cały poprzedni sezon korzystał z dośrodkowań Davida Beckhama, nie mogli być zachwyceni nowym numerem 7. Kiedy frustracja Holendra została wyładowana na sesji treningowej w styczniu 2006 roku, oznaczało to jego koniec w tym klubie.
W tym momencie Ronaldo strzelił 12 bramek w 79 występach w lidze. Koledzy z drużyny byli przekonani co do jego umiejętności – dla przykładu Rio Ferdinand poparł go w sprzeczce z Van Nistelrooyem – ale on bardziej dekorował mecze niż je dominował. Gdyby w tym momencie ktoś próbował przewidzieć dalszy rozwój jego kariery, do głowy mogłaby przyjść ścieżka, którą przebyła jego kolega z dzieciństwa – Ricardo Quaresma. Ronaldo, wędrowny zabawiacz tłumu. Mogło być gorzej. Na pewno osiągnąłby status kultowej postaci.
Ferguson zdawał sobie jednak sprawę, że ma w rękach coś o wiele bardziej specjalnego. Dostrzegł apetyt Ronaldo do samodoskonalenia się i jego potencjał zdobywania bramek. Mówi się o tym, że ci dwaj panowie mieli zakład o to, ile goli Ronaldo może strzelić w ciągu kolejnych sezonów – podobno w każdym kolejnym roku stawka rosła o pięć bramek w gorę. Kiedy Van Nistelrooy został sprzedany w lipcu 2006 roku, wiadomość od Fergusona była jasna: czas się pokazać, młody.
Tego lata Ronaldo wycisnął ostatnie soki z czegoś, co sam później nazwał „portugalską mentalnością”. Zupełnie odciął się od fantazyjnych ozdób i skupił się bardziej na wykonaniu zadania. Wzmocnił się również fizycznie. Kiedy wrócił do klubu po Mistrzostwach Świata, jego kolegom bardzo zaimponowało to co zobaczyli.
– Zmienił się z chłopca w mężczyznę – powiedział Gary Neville dla „The Independent”. – To wyglądało, jakby opuścił wagę piórkową i przeniósł się do półciężkiej. Osiągnął poziom, którego wcześniej nie obserwowaliśmy i wydawał się również pracować nad podejmowaniem odpowiednich decyzji.
Teraz już wiemy, że to był dopiero początek długiego procesu zamiany Ronaldo w bezlitosną rzeźbę. Wyniki mówią same za siebie, ale trudno pozbyć się wrażenia, że podczas jego pobytu w Madrycie coś zostało zgubione. Ronaldo był tak niezwykły, tak cholernie skuteczny, że jego osiągnięcia często wydawały się wyprane z ludzkich emocji. To nie było coś, w czym można było się zakochać; po prostu było.
Ale za to w Manchesterze? Transformacja Ronaldo z gamoniowatego nastolatka w przyszłego Władcę Wszechświata była naprawdę porywająca.
W sezonie 2006/07 zdobył 17 goli w lidze, wliczając w to trzy dublety na przestrzeni siedmiu dni w grudniu (łączna liczba jego dubletów w United – 21 w Premier League, lecz tylko jeden hat-trick – to bardzo dziwaczna statystyka). Trafił do siatki w meczu z Manchesterem City na Old Trafford, a potem dołożył do tego zwycięską bramkę na Etihad w przedostatnim tygodniu tego sezonu. Dołożył do tego osiem asyst. United wygrali ligę, Ronaldo zgarnął nagrody indywidualne.
Jednak to był dopiero pierwszy krok poznawania jego limitów. Na początku sezonu 2007/08 Ronaldo musiał przeczekać trzymeczowe wykluczenie. Zamiast wylecieć na słoneczne wakacje, został w Manchesterze i przepracował ten okres z Rene Meulensteenem, trenerem pierwszego zespołu. Meulensteen zwrócił mu uwagę, że stara się zdobyć zbyt wiele perfekcyjnych bramek, musi też zacząć szukać zwykłego dołożenia nogi. Zachęcił również Ronaldo do pracy nad swoim językiem ciała, pokazując mu filmy z Johanem Cruyffem, który nic nie robił sobie z szorstkiego traktowania przez rywali.
– Najważniejsza jest twoja mimika – mówił mu Meulensteen. – W ogóle nie reaguj. Wstań, otrzep się, a obrońcy będą myśleć: „co mam zrobić teraz?”. Zmiażdż ich swoją jakością, spraw aby poczuli się mali przez twoje umiejętności. To ty kontrolujesz grę, a nie ktoś inny.
Nie trudno sobie wyobrazić, jak te słowa zgrały się z ego Ronaldo. Tak czy inaczej, wziął te lekcje do siebie. Zdobył brzydkie bramki z Birmingham City oraz z Wigan Athletic (główką – na tym etapie było to na tyle niespodziewane, że w trakcie celebracji sam pacnął się w czoło) i nie przejmował się tym. Na przełomie sezonu zdobył 13 goli, przed końcem sezonu dodał ich jeszcze 18. To był świetny rok pod względem indywidualnym.
Po części był to też triumf nowej taktyki. Ronaldo nie grał już jako typowy skrzydłowy, ale raczej jako hybrydowy gracz ofensywny. Atak United specjalnie nie posiadał ściśle przypisanych ról, dzięki czemu on sam o wiele częściej znajdował się w odpowiednich miejscach. Pomogło również to, że inni gracze ofensywni – szczególnie Carlos Tevez i Wayne Rooney – byli gotowi zrobić coś więcej i podziałać również w defensywie. Ronaldo mógł skupić się na tym, aby umieścić piłkę w siatce.
Jednak zmiana w taktyce bardziej wynikała z geniuszu Ronaldo, niż samej chęci zmiany. Ujmując sprawę najprościej, umieszczanie takiego zawodnika na skrzydle byłoby zwykłym marnowaniem potencjału. Przekonał Fergusona, menadżera który uwielbiał stawiać na tradycyjnych skrzydłowych, żeby wyrzucić swoje karty za plecy i spróbować czegoś nowego. Później odpłacał się w taki sposób, że całość wydawała się wręcz bezmyślnie oczywista.
To powinno być zawarte w jego dziedzictwie, tak samo jak Złota Piłka, która pojawiła się potem. Tak samo jak sposób w którym rozegrał swój ostatni sezon, nawet jeśli chciał odejść latem 2008 roku. Ronaldo łatwo mógł zacząć się dąsać, wpisać się w „nowoczesne niewolnictwo” Seppa Blattera i odliczać dni do końca. Zamiast tego zapewnił United trzeci tytuł z rzędu i ten testament sprawił, że kibice United w większości wybaczyli mu jego chęć odejścia do Realu Madryt.
Kiedy odchodził, robił to przez frontowe drzwi, a potem był witany jak bohater, kiedy cztery lata później wraz z Realem Madryt przyleciał na Old Trafford na mecz Ligi Mistrzów.
– To bardzo emocjonalny moment – przyznał. – Mogę powiedzieć tylko jedno słowo: niewiarygodne. Kibice sprawili, że się zawstydziłem. – To prawdopodobnie bardzo rzadkie uczucie, od kiedy osiągnął szczyt swojej ewolucji w Madrycie.
W tym momencie prawdopodobnie powinniśmy zwrócić uwagę na słonia w pomieszczeniu. Niewątpliwie pojawią się wątpliwości co do tego, dlaczego Ronaldo jest tak wysoko na tej liście. Pojawią się sugestie, że nasze spojrzenie zostało spaczone przez przyszłość – że ocenimy zawodnika, którym został, a nie zawodnika, którym był.
Inni będą wskazywać na to, że jego praca trwała zbyt krótko, aby stawiać go wśród największych. W końcu spędził tylko sześć sezonów w Premier League, z czego pierwsze trzy były raczej obiecujące, a nie zwalające z nóg.
Czasem trzeba jednak pokłonić się przed czystym, niezmąconym talentem. Pomijając to co było później, Ronaldo był po prostu zadziwiający przez te trzy ostatnie lata. Naprawdę, zobaczcie sobie jakiekolwiek video z jego występami. Przypomnijcie sobie jego rzuty wolne, strzały z woleja, momenty kiedy piłka lgnęła do niego jak do magnesu. Fakt, że potrzebował zaledwie sześciu lat, aby pozostawić swój ślad na angielskiej piłce nie powinien być obracany przeciwko niemu. Nasza ocena może się opierać również na innych dowodach: nawet gdyby po odejściu okazał się niewypałem, wciąż wspominalibyśmy to, jaką dominację miało United w trakcie ery Ronaldo. On naprawdę był tak dobry.
Nie słuchajcie tylko mnie. Ostatnie słowo musi należeć do Fergusona, który dla Ronaldo był nie tylko menadżerem, ale i drugim ojcem.
– Ronaldo był najbardziej utalentowanym zawodnikiem, jakiego miałem okazję prowadzić – napisał w swojej autobiografii. – Przewyższał każdego wspaniałego piłkarza, którego miałem w United – a było ich wielu.
Komentarze