Oliver Kay dla The Athletic: dyrektor sportowy nie rozwiąże wszystkich problemów Man Utd, ale wiele rzeczy może usprawnić

The Athletic Paweł Waluś
Zmień rozmiar tekstu:

Temat dyrektora sportowego w Manchesterze United powraca jak bumerang. Trudno się temu dziwić, ponieważ przede wszystkim do działań transferowych Manchesteru United można mieć wiele zastrzeżeń, a zakończone już okienko tylko to potwierdza. Oliver Kay na łamach serwisu The Athletic przygląda się prezesom, którzy niechętnie spoglądają na model działania klubu z dyrektorem sportowym w swoich strukturach i zastanawia się z czego to wynika.

Felieton Olivera Kaya dla The Athletic – treść oryginalna

Kibice siedzieli mi na głowie i domagali się dyrektora sportowego, kogoś z wielkim nazwiskiem. Spełniliśmy ich prośbę. Nie zadziałało.

W ten sposób David Sullivan stwierdził, że West Ham United poradzi sobie bez dyrektora sportowego. Spróbowaliśmy. Nie wyszło. Wracamy do starych czasów, kiedy wszystkim zajmował się prezes, do tego stopnia, że Karren Brady stwierdził niegdyś: „że w efekcie przejmuje rolę dyrektora sportowego, który wybiera zawodników i negocjuje wszystkie transfery”.

Tak to właśnie wygląda z dyrektorami sportowymi. Niektóre kluby z tego korzystają, inne są przekonane, że poradzą sobie bez nich. Zazwyczaj są to też kluby, które do ostatniego dnia okienka transferowego topią się w swoich desperackich ruchach, nie tylko starając się jakoś powiązać koniec z końcem, ale często wybierając skrajnie różne kierunki, próbując w ten sposób, zazwyczaj nieudolnie, dopiąć transakcje, o których kilka tygodni temu nawet nie było mowy.

Deadline day jasno pokazuje nam, które kluby są źle zarządzane – napisał na Twitterze Gary Neville 31 sierpnia 2012 roku, w trakcie ostatniego dnia okienka transferowego, które możemy kojarzyć przez serię kiepskich i próżnych nabytków Queens Park Rengers, zamieszanie w Liverpoolu (gdzie nowy menadżer Brendan Rodgers wściekał się, że Fenway Sports Group nie umie skompletować transferu Clinta Dempseya z Fulham), a także dzięki opóźnionym reakcjom West Hamu (wypożyczenie Andy’ego Carrolla oraz Yossiego Benayouna).

Minęło osiem lat, a w West Hamie niewiele się zmieniło – tylko że tym razem frustrację wywołała chęć pozyskania Jamesa Tarkowskiego, po kilku nieudanych próbach zakupienia środkowego obrońcy, który był priorytetem Davida Moyesa od samego początku okienka. Na nic zdały się próby ściągnięcia Jonathana Taha z Bayeru Leverkusen, Duje Caleta-Cara z Marsylii oraz Antonio Rudigera z Chelsea. Sullivan gotów był spełnić żądania klubu z Londynu w kwestii wypożyczenia Fiyako Tomoriego, ale obrońca zrezygnował z transferu na dziesięć minut przed zakończeniem okna transferowego.

Tymczasem Manchester United, na godzinę przed deadlinem, ogłosił pozyskanie czterech nowych zawodników – Aleksa Tellesa, Edinsona Cavaniego, Facundo Pellistriego oraz Amady Diallo – i zależnie od waszego poglądu na tę sprawę, był to: a) pokaz trzymania się filozofii oraz struktur, o których Ole Gunnar Solskjaer oraz Ed Woodward opowiadają od 18 miesięcy albo b) kolejne nerwowe ruchy, charakterystyczne dla ery Woodwarda na Old Trafford.

Woodward, podobnie jak Sullivan, jest sceptyczny, jeśli chodzi o ideę dyrektora sportowego, a przynajmniej jeśli mówimy o tym, że jego klubowi przydałaby się taka osoba. Jeszcze dwa lata temu miał inny pogląd na tę sytuację, kiedy doszło do kłótni pomiędzy nim oraz Jose Mourinho, jednak wtedy przyszedł Solskjaer z bardziej kolegialnym podejściem, nowym zapleczem technicznym i powtarzającymi się deklaracjami, że wraz z Ole za kółkiem i 200 milionami funtów, wydanymi na Aarona Wan-Bissakę, Harry’ego Maguire’a, Daniela Jamesa i Bruno Fernandesa, mają teraz konkretną wizję i struktury rekrutacyjne na najwyższym poziomie, czego brakowało im od wielu lat.

Jednak szamotanie się w ostatnich godzinach finałowego dnia okienka transferowego i przegapienie kilku priorytetowych celów nigdy nie wygląda najlepiej. Czasami jest to nieuniknione, ponieważ rynek rządzi się swoimi prawami. Jednak Manchester United zdecydowanie zbyt późno zdał sobie sprawę z siły Borussi Dortmund w kwestii Jadona Sancho, który został określony ich głównym celem jeszcze przed rozpoczęciem okienka transferowego. Będą jednak próbowali przekonać siebie, właścicieli oraz kibiców, że pozyskanie Tellesa, Cavaniego, Pellistriego oraz Diallo to dowód na trafność słów Woodwarda z 2014, kiedy mówił: „Jesteśmy w stanie dokonywać na rynku transferowym rzeczy, o których inne kluby mogą tylko marzyć”. Ich ostatnie posunięcia zmuszają do sporego sceptycyzmu w tej sprawie.

West Ham od zawsze uwielbiał załatwiać wszystko na ostatnią chwilę. W trakcie pierwszego okienka transferowego po przejęciu klubu w 2010 roku, Sullivan i David Gold ściągnęli trzech napastników w trakcie deadline day (Benniego McCarthy’ego za 2,25 miliona funtów, Mido na wypożyczenie i Ilana z wolnego transferu), którzy łącznie zdobyli dla klubu cztery bramki. W trakcie ostatniego dnia okienka transferowego w lecie 2011 roku, zawitało do nich sześciu nowych graczy (Sam Baldock, Brian Montenegro, Papa Bouba Diop, David Bentley, Henri Lansbury, Guy Demel), a kolejnych trzech pozyskali w ostatni dzień zimowego okienka (Ravel Morrison, Ricardo Vaz Te oraz Nicky Maynard).

I tak to się ciągnie. Michail Antonio i zawodnicy, którym raczej się nie powiodło, czyli Alex Song, Victor Moses oraz Nikica Jelavić dołączyli do klubu z Londynu w ciągu ośmiu godzin ostatniego dnia okienka w 2015 roku. Rok później był to 33-letni Alvaro Arbeloa, który przyszedł za darmo z Realu Madryt, trzy dni po tym, jak wypożyczony z Juventusu został Simone Zaza. W styczniu 2018 roku dołączył Jordan Hugill (trzy występy dla West Hamu, zero goli), pozyskany za 10 milionów funtów z Preston North End. Na każdy mały sukces w postaci Antonio z 2015 roku albo Jarroda Bowena z poprzedniego zimowego okienka, przypada długa lista deadlinowych wtop. I chociaż tym razem obeszło się bez późnych transferów, z całą pewnością były takie próby.

Ten tekst nie jest jednak o West Hamie, któremu udało się wymazać kiepski humor z początku sezonu, dzięki ostatnim zwycięstwom nad Wolverhampton oraz Leicester. Nie jest także o Manchesterze United. Chodzi raczej o słowa Sullivana w wywiadzie dla talkSPORT, który wypowiedział się o dyrektorze sportowym w taki sposób, jakby mówił o kolejnym transferze z ostatniego dnia okienka, próbie pozyskania napastnika z Ameryki Południowej, który może nie ma najlepszej formy, ale za to posiada znanego agenta: „Próbowaliśmy. Nie wyszło”.

Czy jednak naprawdę spróbowali? Zatrudnionym w czerwcu 2018 roku człowiekiem był Mario Husillos, wysoce rekomendowany przez Manuela Pellegriniego, kiedy Chilijczyk otrzymał posadę menadżera. Nie tak to powinno działać. Zatrudniając Husillosa, West Ham opowiadał o jego sukcesach u boku Pellegriniego w Maladze, gdzie pozyskali takich zawodników na Guillermo Ochoa, Javier Saviola czy Roque Santa Cruz. Racja, ale ci panowie mieli kolejno 29, 30 i 31 lat, a jeśli West Ham czegoś nie potrzebował, to było to pozyskiwanie kolejnych zawodników, którzy najlepsze lata kariery mieli już za sobą.

Sullivan deklarował, że Husillos „będzie miał pełną kontrolę nad rekrutacją zawodników”. Skończyło się to narzekaniem na okazanie Husillosowi zbyt wielkiej swobody przy pozyskaniu Felipe Andersona, Anriya Yarmolenki, Carlosa Sancheza oraz Roberto. Sullivan dodał, że dwa najlepsze transfery w trakcie tych 18 miesięcy, Łukasz Fabiański oraz Issa Diop, były zalecane przez niego i musiał „gnębić” Pellegriniego, aby się na nich zdecydował (prezes nigdy nie przegapi okazji, aby przypisać sobie zasługi przy tych rzadkich momentach, kiedy West Ham dokonał dobrej transakcji).

Więc nawet jeśli przyjmiemy zasadę Damiena Comolliego (którą widzieliśmy w Tottenhamie i Liverpoolu) i przyznamy, że pracę dyrektora sportowego lepiej można ocenić dopiero po kilku latach, nietrudno jest zauważyć, czemu w West Hamie nie wypalił eksperyment z Husillosem. Jednak przekreślić przez to cały model zarządzania? To równie zaskakujące, jak decyzja Mike’a Ashleya o zrezygnowaniu z tego modelu, w oparciu o jego krótkie doświadczenia z Dennisem Wisem w 2008 roku oraz Joe Kinnearem w 2013.

Spójrzmy na inny przykład. W ciągu dwóch miesięcy po kupieniu Aston Villi w 2018 roku, Naseef Sawiris i Wes Edens zatrudnili Jesusa Garcię Pitarcha jako dyrektora sportowego. Przychodził z dobrą reputacją człowieka, który zahartował się w Valencii oraz Atletico Madryt, jednak efekty jego pracy z Villi były marne. Podczas gdy Deanowi Smithowi przypisuje się pozyskanie Tyrone’a Mingsa oraz Ezriego Konsy, dyrektor sportowy ma na swoim koncie takie nazwiska jak Mbwana Samatta, Marvelous Nakamba oraz Wesley. Garcia Pitarch odszedł zaraz po zakończeniu ostatniego sezonu, kiedy utrzymanie zostało zapewnione w ostatniej chwili.

Smith mógł łatwo wyczuć tutaj okazję to powiększenia swojej władzy w klubie. Christian Purslow, prezes wykonawczy Villi, mógł łatwo dojść do takiego samego wniosku jak Sullivan, że nie potrzebuje tak zwanego specjalisty od rekrutacji i strategii długoplanowej. Jednak nie pomyśleli tak. Zatrudnili Johana Lange’a z FC Kopenhagi jako nowego dyrektora sportowego, który miał „wzmocnić ich analitykę, naukę sportową, rekrutację talentów oraz programy dotyczące rozwoju zawodników”. Choć jest o wiele za wcześnie na ocenianie jego pracy – letnie nabytki w postaci Emiliano Martineza z Arsenalu, Matty’ego Casha z Notthingam Forest oraz Olliego Watkinsa z Brentford były wynikiem silnej współpracy, a Smith miał w tym spory udział – pierwsze sygnały ukazują nam zjednoczony klub, który porusza się we właściwym kierunku.

Liverpool doszedł do podobnych wniosków, kiedy w 2012 roku rezygnowali z usług Comolliego, jako dyrektora sportowego. Zamiast porzucić zupełnie ten model, postanowili się przegrupować – dosłownie, tworząc „komisję” mającą pracować nad rekrutacją oraz decyzjami strategicznymi – do czasu, aż Michael Edwards, dyrektor do spraw analizy, zrobił tak ogromne wrażenie, że został awansowany na dyrektora technicznego, a potem na dyrektora sportowego, w której to roli świetnie się spełnia od ostatnich czterech lat.

Dyrektor techniczny, dyrektor sportowy, dyrektor do spraw piłki nożnej… tak wiele różnych nazw, tak wiele zamieszania i podejrzeń w angielskiej piłce na temat tego, co to w ogóle oznacza.

Nigdy nie zrozumiem co to znaczy, dyrektor do spraw piłki nożnej – mówił Arsene Wenger w 2017 roku w rozmowie z Paulem Mersonem. – To ktoś, kto stoi na drodze i wskazuje piłkarzom prawo albo lewo?

Wenger nieraz nazywany był najbardziej wyrafinowanym umysłem w angielskiej piłce, ale czasem zdarzało mu się zabrzmieć jak człowiek starej daty. Tak jak wtedy, kiedy zareagował na nagłówki mówiące o tym, że Arsenal planuje unowocześnić swoje struktury.

Jestem menadżerem Arsenalu i tak długo, jak nim pozostanę, będę również podejmował decyzje w kwestiach technicznych.

Piłka nożna już nie działa w ten sposób. Jeszcze zanim Wenger oraz sir Alex Ferguson odeszli z Arsenalu oraz Manchesteru United, stanowili ostatnie przykłady menadżerów zarządzających całym piłkarskim klubem. Niektórzy lepiej działają na boisku treningowym, inni w szatni, ale generalne podejście jest takie, że nie ma już trenerów czy menadżerów, którzy zarządzaliby wszystkim, od góry do dołu. Ta praca dramatycznie się zmieniła od momentu, kiedy szukało się 20-30 profesjonalistów i małego zaplecza, a obserwowanie potencjalnego nabytku oznaczało przejechanie samochodem kilku autostrad, porozmawianie z odpowiednimi ludźmi i rzucenie na stół kwoty z siedmioma cyframi.

Jurgen Klopp, który wcześniej współpracował ze wspaniałym Michaelem Zorcem, a teraz ma za plecami Edwardsa w Liverpoolu, działa według tego modelu. Tak samo jak Pep Guardiola, który prawdopodobnie nie trafiłby do Manchesteru City, gdyby nie przyjazna i perswazyjna postawa byłego kolegi z Barcelony, Txikiego Begiristaina jako dyrektora sportowego.

Mauricio Pochettino to interesujący przypadek. Wielu przyznałoby, że najlepsze nabytki Tottenhamu z ostatnich lat (Toby Alderweireld, Dele Alli, Son Heung-min, Kieran Trippier) przypadły na okres, kiedy Paul Mitchell, pozyskany z Southamptonu, pracował tam jako szef rekrutacji w latach 2014-2016. Jednak kiedy Mitchell odszedł do RB Lipsk, trener nie chciał go nikim zastępować.

Mitchell jest jednym ze specjalistów odpowiedzialnych za strategię oraz rekrutację, którego pozycja dramatycznie wzrosła w ciągu ostatniej dekady. Były zawodnik MK Dons, który musiał zakończyć karierę w wieku 27 lat ze względu na kontuzję, objął klubową posadę do spraw rekrutacji, a potem to samo robił w Southampton, Tottenhamie, Lipsku i aktualnie w Monaco. Kolejnym jest Stuart Webber, były trener akademii w Wrexham, który przeniósł się do Liverpoolu, Wolves, QPR, Huddersfield i Norwich City, wszędzie podnosząc swoją reputację świetnego stratega.

Jest również Dan Ashworth, który opuścił West Bromwich Albion, aby zostać dyrektorem rozwoju w FA na sześć lat, po czym w 2018 roku wrócił na posadę dyrektora sportowego, tym razem w Brighton & Hove Albion, gdzie nadzorował zatrudnienie Grahama Pottera oraz zmianę polityki transferowej. Matt Crocker, który pracował dla Ashwortha w FA, robi bardzo dobre wrażenie jako dyrektor sportowy Southampton, gdzie pracuje od tego roku.

Mitchell, Webber oraz Ashworth znajdowali się wśród nazwisk łączonych z (nadal wolnym) stanowiskiem w Manchesterze United. Jednak podejście na Old Trafford do kwestii zatrudnienia dyrektora do spraw piłki nożnej albo dyrektora sportowego albo dyrektora technicznego – bo w Anglii te trzy nazwy wydają się wymienne, nawet jeśli określone obowiązki mogą się różnić w zależności od wymagań klubu – pozostaje takie, że nie będzie to rozwiązaniem wszystkich problemów.

Cóż, oczywiście, że nie. Ponieważ mogliby popełnić błąd. Mogliby zatrudnić cenionego, wykwalifikowanego kandydata i skończyć z wewnętrznymi kłótniami, ogromnymi kłopotami albo po prostu, kiepskimi transferami. Monchi, powszechnie uważany za jednego z najlepszych w tym biznesie, głównie przez jego świetną rekrutację w Sevilli w okresie od 2000 do 2017 roku, okazał się katastrofą w AS Romie. Teraz wrócił do Sevilli, ale to doświadczenie pokazuje nam, że czy to piłkarz, trener, menadżer czy też dyrektor sportowy nie da gwarancji, że będzie mógł przenieść swoje umiejętności z jednego klubu do następnego.

Czy nie jest to jednak podkreślenie nieprzewidywalności całego przemysłu piłki nożnej? Czy nie chodzi przypadkiem o to, że model z dyrektorem sportowym polega na znalezieniu specjalisty, który sprawi, że ryzyko zostanie zredukowane, pozyskane zostanie więcej informacji na temat potencjalnych hazardowych zagrywek i przede wszystkim, klub zyska wizję, która wykraczać będzie poza jednego człowieka, a zespół nie będzie się musiał mierzyć ze zmianami w personelu (zarówno tego grającego, jak i niegrającego) za każdym razem, kiedy wyniki przestaną być satysfakcjonujące?

W Manchesterze United wierzą, że posiadają już ten model. Dochodzimy jednak do kwestii, którą Gary Neville poruszył na antenie Sky Sports w styczniu, mówiąc że „klub potrzebuje wielu lat, aby zatrudnić najlepszych w swoim fachu specjalistów – nie robią tego”. W skład komisji technicznej wchodzą tam obecnie Solskjaer, Mike Phelan, Nicky Butt, Marcel Bout, Mick Court i John Murtough, nadzorowani są przez Woodwarda, który kwestie negocjacji z klubami, agentami i piłkarzami przekazuje Mattowi Judge’owi, koledze z działu finansów. Najlepsi w swoim fachu? Delikatna odpowiedź brzmiałaby: może być lepiej.

W West Hamie, David Moyes dał jasno do zrozumienia, że według niego klub potrzebuje eksperta do spraw rekrutacji. W tej chwili zajmuje się tym głównie Sullivan. Po 27 latach pracy, jest o wiele lepiej zorientowany i ma znajomości, których brakuje wielu właścicielom w dzisiejszych czasach. Czy jednak nie lepiej byłoby zatrudnić specjalistę, który naprawdę rozumie tę grę – nowoczesną grę – zamiast opierać się na znajomości przemysłu?

W wywiadzie dla „Daily Telegraph”, Monchi przyznał, że niezrozumiałe dla niego jest to, dlaczego niektóre z największych klubów, głównie w Anglii, działają bez takiego człowieka. – Ciężko mi zrozumieć, gdzie jest ulokowane 60-70 procent budżetu pierwszego zespołu, jeśli nie ma specjalisty, który by się tym zajmował – powiedział. – Myślę, że kluby coraz bardziej zdają sobie sprawę, że potrzebują takiego człowieka, ponieważ jesteśmy również łącznikami pomiędzy personelem technicznym, składem oraz zarządem. Znamy rynek. Otrzymujemy mnóstwo informacji od różnych skautów.

Sullivan otrzymuje mnóstwo informacji od różnych agentów. Jednak czy można na nich polegać? Czy możemy powiedzieć, że przesłużyło mu się to w ciągu ostatnich kilku lat? Czasem tak, ale najczęściej nie. Woodward również dostał kilka bolesnych nauczek, po tym jak za bardzo uwierzył słowom niektórych agentów, zwłaszcza pod koniec okienka transferowego, kiedy presja do działania jest największa.

Dyrektor sportowy nie istnieje tylko po to, żeby działać w nerwowych momentach ostatnich dni okienek transferowych. Cała idea polega na rekrutacji i planowaniu długoterminowym, zamiast kilku gwałtownych reakcji. Chodzi o to, żeby rozpocząć okienko z jasną strategią, zidentyfikowanymi priorytetami i pozyskiwać zawodników, którzy są aktualnie potrzebni, a nie szamotać się w ostatnich dniach, kiedy zegar tyka coraz szybciej.

Okienko transferowe Manchesteru City nie należało do najbardziej imponujących, ale udało im się pozyskać Nathana Ake, Ferrana Torresa oraz Rubena Diasa i wciąż mieli sporo czasu w zapasie. Podobnie było w przypadku Liverpoolu, który dodał do swojego składu Thiago Alcantarę oraz Diogo Jotę. Aston Villa, Brighton i inne kluby szybko załatwiły swoje interesy. Nawet Everton, Newcastle i Tottenham panowały nad sytuacją. W Manchesterze United nic nie poszło gładko, a po tych wszystkich historiach o Ismailu Sarrze oraz Ousmanie Dembele jako alternatywach dla Sancho, końcowy rezultat był nieprzekonujący, a słowa o długoterminowej wizji i strategii muszą zostać poddane w wątpliwość.

Problemem jest też brak uczenia się na błędach z poprzednich okienek transferowych oraz formowanie szczupłego składu, który będzie zadowalał nie tylko trenera, ale i dyrektora finansowego. Gdyby po porażce w półfinale Ligi Europy z Sevillą powiedzieć Solskjaerowi, że sześć tygodni później w jego składzie wciąż będą Phil Jones, Marcos Rojo oraz Jesse Lingard, ale zabraknie w nim Jadona Sancho, prawdopodobnie byłby rozczarowany. Jednak czy byłby zaskoczony? Zaszokowany? Raczej nie.

Oczywiście nie ma gwarancji, że dyrektor sportowy wypali. Nie wypaliło w West Hamie przy okazji Husillosa czy Gianluci Naniego, którego 18-miesięczna skąpość została ukrócona po przejęciu klubu przez Sullivana i Golda. Jednak jak rygorystyczna była selekcja w tych wypadkach? Jeśli nie była wystarczająco rygorystyczna, to czy nie jest to podkreślenie faktu, że klub potrzebuje silniejszej ręki, jeśli chodzi o wizję i rekrutację?

Dyrektor sportowy nie będzie rozwiązaniem wszystkich problemów. Nie może nim być. Oczywiście jest też prywatny interes w wypowiedziach podobnych do tego, co powiedział Monchi. Niektórzy mogą powiedzieć, że jest prywatny interes w powstrzymywaniu progresu, jednak kiedy przychodzi co do czego, musi pojawić się świadomość, że potrzebna jest pomoc z zewnątrz. Ponieważ cokolwiek robią w tej chwili West Ham oraz Manchester United, daleko im do najlepszych w fachu.

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze