O zamykaniu się w pokoju w dzieciństwie, płatkach Chocapic oraz kuble zimnej wody od Solskjaera – wywiad z Bruno Fernandesem dla TV2

TV2 Marcin Polak
Zmień rozmiar tekstu:

Rzadko kiedy zawodnik znaczy dla drużyny więcej niż to ma miejsce w przypadku Bruno Fernadesa i Manchesteru United. 30 stycznia 2020 roku Portugalczyk został sprowadzony na Old Trafford ze Sportingu Lizbona za kwotę około 68 milionów funtów. 365 dni, 54 mecze i 49 bramki później, 26-latka można śmiało nazwać diamentem „Czerwonych Diabłów”.

Wywiad z Bruno Fernandesem dla TV2 – pisownia oryginalna

– To był bardzo dobry rok. Oczywiście zarówno mnie, jak i całemu klubowi ciężko było bez kibiców na trybunach. Przyszedłem do Premier League, bo uwielbiam atmosferę panującą na stadionach w dniu meczu. Trochę za tym tęsknię, ale cały mój pierwszy rok był bardzo dobry zarówno na boisku, jak i poza nim. Czułem się bardzo dobrze w klubie, mieście i ośrodku treningowym i bardzo się cieszę, że tu jestem – mówi Bruno Fernandes.

W miniony czwartek pomocnik zarezerwował kilka minut swojego czasu na rozmowę z TV2. W związku z koronawirusem, wywiad odbywa się za pośrednictwem platformy komunikacyjnej Zoom, ale po chwili Portugalczyk przerywa rozmowę.

Z pokoju medialnego w Carrington prosi mężczyznę, który kosi trawę na zewnątrz, by przeszedł w inne miejsce na kilka następnych minut. A kiedy Bruno Fernandes coś mówi – słuchasz.

– Wymagam wiele od siebie, ale także od ludzi w moim życiu. Nie zwracam uwagi innym, ponieważ czuję się od danej osoby lepszy. Kiedy żądam czegoś od kogoś, to dlatego, że myślę, że może to zrobić lepiej – wyjaśnia Fernandes i kontynuuje. – Jestem wymagający, bo myślę, że jesteś w stanie zrobić to, o co proszę. Nie chodzi o mnie ani o to, czego chcę, ale raczej o to, aby ta osoba stała się lepsza dla siebie i zespołu.

Człowiek koszący trawę zrobił to, o co poprosił. Odszedł.

Zamknięty w pokoju dziecięcym

Aby zrozumieć Bruno Fernandesa i jego mentalność, musimy wrócić do jego dzieciństwa w północno-zachodniej części Portugalii. Gwiazda Manchesteru United dorastała w mieście Maia w dzielnicy Porto i już jako mały chłopiec Fernandes miał w głowie jedno: zwycięstwo. Innymi słowy: jeśli, ktoś ma przegrać, to lepiej, żeby to był twój rywal.

– Nie reaguję dobrze, kiedy przegrywamy. Nie lubię przegrywać. Wiem, że ludzie mówią, że czasami wygrywasz, a czasami przegrywasz, ale ja nie lubię tego powiedzenia. Według mnie chodzi o wygrywanie za każdym razem. Nie obchodzi mnie z kim gramy, chodzi po prostu o wygrywanie za każdym razem – mówi Fernandes, który przyznaje, że gdy przegrywa, ma wiele sobie do zarzucenia.

– Wiem, że ludzie myślą inaczej i niektórzy po prostu godzą się z porażką, ale kiedy przegrywam, wszędzie widzę problemy. Widzę problemy w sobie, widzę co zrobiłem źle i jestem nieszczęśliwy.

I tak zawsze było w przypadku Fernandesa.

– Tak już było, odkąd byłem mały. Kiedy przegrałem, wracałem do domu i zamykałem się w pokoju. Kiedy mama powiedziała, że ​​mogę odejść od stołu po obiedzie, wracałem do pokoju, zamykałem drzwi, żeby nikt nie mógł wejść. Jednak wiedziała, że ​​to minie i że wyjdę, kiedy będę głodny – mówi Fernandes uśmiechając się.

Wielki sekret

Piłkarska przygoda nie zaczęła się dla Fernandesa najlepiej. Po rozpoczęciu gry w macierzystym klubie Boavista, już jako 18-latek postanowił spróbować szczęścia we Włoszech. W latach 2012-2017 odwiedził Novarę, Udinese i Sampdorię, ale jego kariera nabrała rozpędu dopiero po powrocie do Portugalii, do Sportingu.

– To był mój pierwszy sezon w Sportingu, kiedy zacząłem asystować i strzelać gole. Poprzednie lata były dobre, ale ten był bardzo dobry – mówi Fernandes.

Dopiero w sezonie 2018/2019 Bruno Fernandes naprawdę wyróżniał się na tle pozostałych zawodników z całej Europy. W 53 spotkaniach strzelił 32 gole i zaliczył 18 asyst. Według kolegów z drużyny, wynikało to z jednej rzeczy: płatków śniadaniowych o smaku czekoladowym.

– Haha, tak! Jadłem Chocapic, płatki czekoladowe. W dni meczowe zawsze jedliśmy lunch, potem odpoczywaliśmy, zanim wróciliśmy na obiad. Czasami nie byłem w stanie zjeść np. makaronu na obiad, tylko po to, żeby wrócić dwie godziny później i zjeść płatki z mlekiem, więc za każdym razem, gdy je jadłem, wszyscy w Sportingu mówili, że to sekret, który stoi za moimi wszystkimi bramkami – śmieje się Fernandes.

W jego rodzinnej Portugalii wszyscy są niemalże pewni: nie ma Chocapic, nie ma Fernandesa. Z drugiej strony w Anglii udowodnił, że płatki mogły stać za jego sukcesem, ale przede wszystkim jest to ciężka praca na treningu.

– W tamtym roku zdobyłem 32 bramki, więc wszyscy mówili, że to dzięki Chocapicom. W Portugalii wszyscy wiedzą, że jadłem te płatki. Teraz już ich nie jem. Nie dlatego, że nie są dostępne, ponieważ w Manchesterze jest portugalski supermarket, który je sprzedaje, ale dlatego, że zmieniłem kilka rzeczy i mam trochę inny rytm dnia. Przy czym wyniki są nadal takie same. Są bardzo dobre – uśmiecha się 26-latek

Zamknij się, kiedy menedżer mówi

Mimo że płatki śniadaniowe zniknęły z jego jadłospisu, jego forma jest bardzo wysoka i to, co zrobił dla Manchesteru United, jest niepodważalne. W tym sezonie zdobył dwanaście bramek i zanotował dziewięć asyst w 22 meczach dla „Czerwonych Diabłów”. Sam Fernandes przypisuje ten sukces Ole Gunnarowi Solskjaerowi.

– Myślę, że wszyscy się zgodzą, że daje graczom dużo pewności siebie. Rozmowy, które prowadziliśmy, kiedy tu przyjechałem, były dla mnie bardzo ważne, ponieważ zawsze mówił, że powinienem się wypowiedzieć na dany temat. Na początku często powtarzał, że powinienem się wypowiadać, być sobą i robić to samo, co zawsze – wyjaśnia Fernandes, który mówi, że obaj darzą siebie wielkim szacunkiem.

– Z biegiem czasu zaczął wymagać ode mnie coraz więcej i myślę, że ważne jest, żebym grał coraz lepiej. Jest to znak, że jest wiele rzeczy do poprawy i nie jestem piłkarzem, który osiągnął już szczyt swoich możliwości.

Jednak w ferworze meczu może być też bardzo gorąco. Fernandes wspomina, że raz czy dwa Solskjaer wylał na niego kubeł zimnej wody.

– Ma swoje gorsze chwile, jak wszyscy. Myślę, że dwa razy był na mnie naprawdę zły. To nie tak dużo, jeśli pomyślę, że zagrałem już 54 spotkania. Dwa razy się na mnie zezłościł, nie jest źle, jestem zadowolony z tego wyniku – śmieje się Fernandes.

– Jednak myślę, że to ważne. Czasami musi być spokojny, innym razem musi krzyczeć i wrzeszczeć na swoich graczy. Chodzi o to jak wydobyć z zawodników to, co najlepsze. Na mnie jego złość działa bardzo dobrze. Nie chcę być graczem, od którego nikt niczego nie żąda. Chcę, żeby on i koledzy z drużyny stawiali mi wymagania, gdy robię niewłaściwe rzeczy.

Wygra „wszystko”

Oto cały Bruno Fernandes. W nim nadal żyje chłopiec, który zamknął się w dziecięcym pokoju, ale jest to wynikiem ogromnych wymagań, jakie stawia sobie i swojemu otoczeniu w klubie.

Forma Fernandesa jest w tym sezonie głównym czynnikiem przyczyniającym się do walki o tytuł Manchesteru United – po raz pierwszy od siedmiu lat. Jednak samo pozostawanie w walce o tytuł nie wystarczy.

– Musimy skupić się na trofeach. To jest nasz cel. Musimy skupić się na wszystkich rozgrywkach, w których bierzemy udział. Nadal jesteśmy w walce o trzy trofea. Najpierw Premier League, potem FA Cup, a następnie Liga Europy. Uważam, że musimy powtarzać sobie, że wygramy wszystkie trofea. Mamy szansę to zrobić i musimy wierzyć, że jest to możliwe – mówi z przekonaniem Fernandes.

Każda porażka bardzo boli, a każde zwycięstwo wiele znaczy. Dla Bruno Fernandesa liczy się tylko jedna rzecz:

– Trofeum. To mój cel, ale także całego klubu. Najważniejsze dla mnie i dla tej drużyny jest zdobywanie trofeów i każdy o tym wie. Nie ma znaczenia, jakie trofeum zdobędziemy, ale mam nadzieję, że uda nam się zdobyć wszystkie trzy – podsumowuje Portugalczyk.

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze