25. rocznica transferu Ole Gunnara Solskjaera do Manchesteru United. „Nie zmieniłbym niczego w swojej karierze, z wyjątkiem jednego…”

manutd.com Damian Domitrz
Zmień rozmiar tekstu:

29 lipca 1996 roku norweski napastnik, nazywający się Ole Gunnar Solskjaer, podpisał kontrakt z Manchesterem United, rozpoczynając piękną przygodę. 

Po 25 latach, 366 meczach i 126 golach, w prawdopodobnie najsłynniejszej historii Manchesteru United, obecny szkoleniowiec „Czerwonych Diabłów” na zawsze pozostanie częścią folkloru klubu z Old Trafford. Właśnie z tej okazji klubowe media porozmawiały z norweskim menedżerem o jego 25. rocznicy dołączenia do dwudziestokrotnego mistrza Anglii, pytając m.in. ile znaczy dla niego ten klub – teraz i wcześniej. Oto pełna transkrypcja 25-minutowego wywiadu.

Jak bardzo różni się obecny Ole Gunnar Solskjaer w porównaniu z tym, który przekraczał drzwi klubowe 25 lat temu?

– Różnica jest olbrzymia. Teraz jestem mężczyzną. Widać to po moich włosach oraz doświadczeniach. Wszedłem tu jako chłopak, 23-letni chłopak, który dopiero zaczynał jako profesjonalista i grał wcześniej przez 18 miesięcy dla Molde. Jeszcze wcześniej grałem dla lokalnej drużyny w Kristiansund, więc tak naprawdę w Norwegii rozegrałem zaledwie 1,5 sezonu na najwyższym poziomie. W norweskiej Premier League zadebiutowałem, mając 22 lata. Zacząłem się rozwijać bardzo, bardzo późno. To dlatego zmiana jest ogromna. Wszystkie doświadczenia, które miałem – pomimo tego, że wtedy też byłem całkiem pewny siebie – pozwoliły mi uwierzyć w siebie, choć był to dopiero początek mojej podróży. W najśmielszych snach nie mógłbym sobie wyobrazić, że będę tutaj siedział, 25 lat później, odnosząc taki sukces, jaki odniosłem.

Jak zatem różni się Manchester United? Jakie zmiany dostrzegłeś, a co pozostało niezmienione?

– W tym przypadku różnica również jest ogromna. W tamtych czasach, w 1996 roku, wciąż czuliśmy, że jesteśmy największym klubem w Europie i na świecie. Teraz świat ruszył do przodu, przede wszystkim technologicznie, ale wielkość klubu jeszcze wzrosła, nie wiem jak wiele razy. O wiele łatwiej jest też nawiązywać kontakt z naszymi fanami. Łatwiej nam ich dostrzec. Kiedy trafiłem tu w 1996 roku, ostatni Puchar Europy klub zdobył w 1968 roku, więc kiedy wygraliśmy go w 1999 roku, to był to dla nas wielki krok naprzód. Eskalacja nastąpiła w 2008 roku i myślę, że dopiero teraz czujemy, że wracamy na odpowiednie tory. Wartości wciąż są takie same, ale rozmiar, rozmach wokół klubu, uwaga mediów… świat po prostu się zmienił. Wystarczy, że wciśniesz jeden przycisk w telefonie i możesz przeczytać trzy, cztery lub pięć historii na temat Manchesteru United.

Gdybyś mógł sobie wyobrazić, że grasz w piłkę teraz, a nie 25 lat temu, to czy uważasz, że byłoby inaczej? Chciałbyś być młodym zawodnikiem dorastającym w dobie mediów społecznościowych?

– Cóż, i tak nie poświęcam wiele czasu mediom społecznościowym. Chciałbym myśleć i mieć nadzieję, że byłbym taki sam, wyznawał te same wartości – ufał sobie, wierzył w poglądy moich przyjaciół i był po prostu młodym, pewnym siebie chłopakiem grającym w piłkę. Łatwiej jest jednak mówić, niż zrobić. Jestem szczęśliwy, że dorastałem w tamtych czasach.

Wracając do początku twojej przygody, co pamiętasz ze swoich przenosin do Manchesteru United?

– Doszły mnie pewne słuchy. Oczywiście pojawiło się też zainteresowanie w Norwegii. Starałem się uciec od uwagi mediów. Nie sądziłem, że chodzi o mnie. Chciałem tylko grać w piłkę. Po tym, jak wiedziałem, że będę grał dla Manchesteru United, zagrałem jeszcze parę spotkań dla Molde. Stało się to wtedy, kiedy dobrze zaprezentowałem się w meczu przeciwko Azerbejdżanowi w maju 1996 roku. Prawdę mówiąc, strzeliłem dwa solidne gole! Jeden bardzo, bardzo dobry i drugi dobry. Na trybunach znajdował się Jimmy Ryan, który obserwował Ronny’ego Johnsena. Siedział obok menedżera Wolverhampton, Marka McGhee, który z kolei szukał napastnika. Po tym spotkaniu Jimmy Ryan pomyślał, że chyba musi porozmawiać ze swoim szefem, aby do mnie zadzwonił i zrobił to szybko. Tamtej nocy machina ruszyła.

Czy wiedziałeś, że 29 lipca, w dniu, w którym podpisałeś kontrakt, Alan Shearer odmówił sir Aleksowi Fergusonowi, informując go, że przechodzi do Newcastle United?

– Nie, nigdy nie byłem typem, który martwi się o innych oraz o to, co robią. Oczywiście, Alan Shearer to jeden z najlepszych napastników, jacy grali w Anglii, ale i tak podjąłbym to wyzwanie. Gdyby podpisał kontrakt z Manchesterem United, również bym to zrobił i czułbym się pewnie, że mogę zrobić dobre wrażenie. Wierzyłem w swoje umiejętności łowcy bramek.

Co pamiętasz z dnia, gdy podpisałeś kontrakt? Opierał się on wyłącznie na sfinalizowaniu umowy, czy trenowałeś też z drużyną?

– Mówiąc zupełnie szczerze, niczego sobie nie przypominam. To było 25 lat temu! Pamiętam, że przylecieliśmy prywatnym odrzutowcem z dwoma właścicielami Molde, ponieważ Martin Edwards [były właściciel – wyj. red.] wybierał się na wakacje, więc musieliśmy to załatwić i podpisać kontrakt. Kiedy prowadzono negocjacje, poszedłem na spacer wokół Old Trafford i spotkałem jednego ze stewardów, który zapytał mnie, kim jestem i czy jestem tu na wycieczce z przewodnikiem. Powiedziałem, że chcę podpisać kontrakt, a on dał mi swój długopis, żebym to zrobił! Tego samego dnia chyba jadłem lunch z menedżerem – rybę z frytkami – w jednej z restauracji. Nie jestem pewny, czy podpisałem kontrakt tego samego dnia, czy wróciłem do Norwegii i z powrotem przyleciałem do Anglii, aby parafować umowę. Nigdy nie myślałem, że był to jakiś wielki dzień. Raczej podchodziłem do tego tak, że to moje nowe życie, należy ruszyć dalej i czerpać z niego jak najmocniej.

Powiedziałeś, że pierwszą osobą, którą spotkałeś w klubie, był Nicky Butt. Kto jeszcze utkwił ci w pamięci?

– Pamiętam, że Nicky był pierwszym, który mnie spotkał i zabrał do szatni. Nie mogłem doczekać się spotkania z Erikiem Cantoną, aby potrenować swój francuski, ale Eric tamtego dnia spóźnił się do klubu. Pojechaliśmy na boiska przy Littleton Road, więc nie udało mi się go spotkać, zanim tam wyruszyliśmy. Przyjechał dość późno, szybko wbiegł na trening, więc nie przedstawiono nas. To był jedyny człowiek, na którym chciałem zrobić dobre wrażenie, kiedy go poznałem. Myślę, że spotkanie go dopiero na boisku było jednak w porządku. Wypadłem naprawdę dobrze podczas tamtej sesji treningowej.

Eric Cantona był pierwszą osobą, która świętowała razem z tobą gola w debiucie. To musiał być wspaniały moment…

– Oczywiście! Pamiętam, że rozmawiałem z moim dawnym trenerem z Norwegii, Ole Olsenem. Mówiliśmy o tym, że trzeba wykorzystać ten moment i nie myśleć, że jest się tam z innego powodu niż to, że jest się wystarczająco dobrym. Wiedziałem, że jeżeli otrzymam swoją szansę, to ją wykorzystam, ponieważ byłem bardzo pewny siebie. Kiedy zdobyłem bramkę i zobaczyłem nadbiegającego Erica, czułem się wyjątkowo.

Po pierwszych tygodniach w klubie zdradziłeś w jednym z wywiadów, że twoim hobby jest zbieranie autografów. Miałeś autografy Stallone’a, Maradony i wielu innych piłkarzy grających na najwyższym poziomie. Jak się czułeś, będąc częścią grupy, w której znajdowali się Cantona, Schmeichel, Keane, Giggs, Beckham i wszystkie inne supergwiazdy?

– Przy okazji, wciąż mam gdzieś te autografy w domu, chyba że moi rodzice je wyrzucili! Zbierałem je jako dziecko, ponieważ bardzo interesowałem się futbolem. Kilka było naprawdę okazałych! Ale jak się czułem? Bez kompleksów. Potrafię się dostosować. Jestem trochę jak kameleon, bo umiem wtopić się w otoczenie. Musiałem zaakceptować nowe życie. Nie mogłem przychodzić na treningi, myśląc, że po prostu na to zasługuję, ponieważ zostałbym zjedzony, jeżeli nie miałbym osobowości, pewności siebie lub charakteru, aby poradzić sobie z dobrymi piłkarzami. Zawsze czułem, że nie wyróżniam się w szatni poza moim chłopięcym, młodym wyglądem. Czułem natomiast, że będę się wyróżniał, strzelając gole. To był element, w którym wiedziałem, że zrobię dobre wrażenie, a wtedy zostanę stopniowo zaakceptowany w grupie. Wydaje mi się, że poszło dość szybko.

W tamtym sezonie sir Alex Ferguson prowadził dziennik. Po twoim debiucie przeciwko Blackburn napisał o tobie: „On mnie zadziwia. Postęp, jaki czyni z tygodnia na tydzień, jest zdumiewający.” Oczywiście, byłeś świetnym strzelcem bramek przed przyjściem do klubu, ale w jakich innych obszarach poprawiłeś swoją grę w tych pierwszych tygodniach?

– Wydaje mi się, że musiałem zaadaptować się do stylu gry, ponieważ gdy grałem w Norwegii dla Molde, byłem raczej podwieszonym napastnikiem, który miał rozgrywać, być kreatywny, miał podejmować większe ryzyko. Ale kiedy tu trafiłem, chodziło bardziej o to, że jako napastnik musisz być silny, musisz utrzymywać piłkę, przytrzymywać swojego obrońcę, posłać go na ziemię, podać piłkę szeroko i wbiec w pole karne. Musiałem więc dostosować się do nowego stylu gry. Poza tym, po prostu wziąłem na siebie odpowiedzialność. Pamiętam, jak czytałem w gazetach, że sir Alex Ferguson powiedział, iż ciężko jest pominąć piłkarzy, którzy zdobywają bramki. Mówił, że nie może pominąć Ole, bo wciąż strzela gole. Musiałem zatem skupić się, aby być jak najlepszym strzelcem, najlepszym kończącym i być gotowym, gdy futbolówka znajdzie się na mojej drodze. Zawsze czułem, że im lepsi zawodnicy w moim zespole, tym bardziej będą pasować do mojego stylu gry. Gdybym poszedł do Rochdale lub Tranmere – z całym szacunkiem do tych klubów – to być może nie zrobiłbym takiej kariery, ponieważ miałbym innych kolegów z drużyny. Kiedy masz obok siebie Beckhama, Giggsa, Cantonę, wiesz, że musisz być po prostu sprytny, wykonywać swoje ruchy, a oni stworzą ci okazję. Byłem lepszy od wszystkich innych pod względem wykończenia wewnątrz pola karnego.

Kristiansund to piękne miejsce, ale to mało miasteczko z mniej więcej połową populacji Stretford. Nagle zanotowałeś debiut w Manchesterze United… Czy były momenty, w których trudno było ci uwierzyć, gdzie jesteś i co się dzieje?

– Tak jak wspomniałem, nie przejmowałem się tym. Miałem wokół siebie dobrych ludzi, którzy podtrzymywali mnie na duchu. Nie ma mowy, abym myślał, że miałem szczęście, ponieważ obserwując kolegów z drużyny, wiedziałem, że muszę twardo stąpać po ziemi, aby utrzymać swoje miejsce. Mieliśmy kilku fantastycznych napastników – Andy Cole, Eric Cantona. Do składu wchodził też Scholes. Gdybym tylko się rozluźnił, od razu bym wypadł.

Swój pierwszy sezon w Premier League zakończyłeś jako mistrz, ale klub był w szoku, gdy Eric Cantona nagle przeszedł na emeryturę. Jak się czułeś, gdy usłyszałeś tę wiadomość?

– Cóż, to po prostu cały Eric. Po meczu z West Hamem, gdy pokonaliśmy ich w ostatniej kolejce sezonu, wynajął restaurację Tarantella w Poynton tylko dla swojej rodziny i przyjaciół: swojego brata i taty, mnie i mojej żony oraz Jordiego Cruyffa i jego dziewczyny. Byliśmy tam tylko my, trzech zawodników. Mieliśmy imprezę, tańczyliśmy całą noc, wykonując słynny taniec z Pulp Fiction. Wciąż pamiętam, jak Eric znajdował się na górze! Pożegnaliśmy się o 4 nad ranem, a kilka dni później ja, Jordi Cruyff i nasze partnerki pojechaliśmy do Londynu, wysiedliśmy z pociągu, a w radiu podano, że Eric Cantona postanowił przejść na emeryturę. Taki po prostu był – nigdy o niczym nie wspominał, nawet jeśli imprezowaliśmy dwa dni wcześniej. To było rozczarowujące, ale podobał mi się rok spędzony u jego boku. Co za charakter. Wiele się od niego nauczyłem.

– Kiedy mieliśmy rzuty rożne, zawsze wykonywał je David Beckham. Przed spotkaniem menedżer za każdym razem mówił: „Becks do rożnych”. Schodzimy na przerwę, a menedżer mówi do Erica: „Eric, co ja ci mówiłem?! Beckham do rożnych!” A to dlatego, że do wszystkich podchodził Eric. Wzruszył ramionami, ponownie wyszliśmy na murawę, pierwszy rzut rożny drugiej połowy i kto podchodzi, aby go wykonać? Eric Cantona. Miał w sobie coś szczególnego.

Przez ponad dekadę spędzoną w klubie widziałeś wielu zawodników, którzy przychodzili i odchodzili. Czy byli tacy, za którymi tęskniłeś szczególnie po ich odejściu?

– Nie. Mówiąc szczerze, takie jest życie piłkarza. Należy się do tego przyzwyczaić. Ktoś jest twoim kolegą z zespołu, stajecie się kolegami w życiu prywatnym, przyjaciółmi, ale potem oni odchodzą. Takie są fakty. Przenoszą się do innego klubu, nadal utrzymują kontakt i stopniowo się do tego przyzwyczajasz. To oczywiste, że tęsknisz za grą z Erikiem Cantoną. Zaprzyjaźniłem się z Jordim Cruyffem, Ruudem van Nistelrooyem, Jaapem Stamem, holenderskim kontyngentem. Tęsknisz za nimi przez jakiś czas, ale potem trzeba się dostosować i iść dalej.

Najważniejsze momenty w twojej historii są dobrze znane – rozbicie Tottenhamu, Nottingham Forest, Tryplet, niesamowity powrót po kontuzji i zakończenie kariery jako mistrz. Pomijając jednak te wszystkie niesamowite chwile, czy są jakieś inne mecze lub momenty, które najbardziej utkwiły ci w pamięci?

– Tak, jak najbardziej. Pamiętam swój pierwszy sezon, wszystkie mecze, pokonanie Tottenhamu 2:0, gdy strzeliłem dwa gole. Zacząłem wtedy czuć, że tu dojrzewam. Niektóre bramki zdecydowanie się wyróżniają – trafiłem do siatki przeciwko Sturm Graz, co pamiętam doskonale, ponieważ w poniedziałek przed meczem ćwiczyłem woleje. Wiedziałem, że mam szansę zagrać, więc zostałem po treningu w ośrodku. Potem wykonałem najczystszy wolej w swojej karierze. Mój powrót – zdobycie bramki przeciwko Charlton Athletic, gdy debiutował Michael Carrick. Mój benefis… nie myślisz o tym zbyt często. Przyłapujesz mnie na tym za każdym razem, gdy pytasz o moją przeszłość, bo nigdy nie byłem typem, który się nad tym rozpływał!

Jest jedno wydarzenie, które na pewno pamiętasz… czerwona kartka w meczu przeciwko Newcastle United. Dostałeś za to lanie od sir Aleksa Fergusona. Czy postąpiłbyś tak samo, gdybyś został postawiony w takiej samej sytuacji raz jeszcze?

– Uff. Nie wymagałbym tego samego od żadnego z moich piłkarzy, ponieważ suszarka, jaką otrzymałem po meczu i powód, dla którego mi ją dał, jest ważny. W Manchesterze United nie chcesz wygrywać w ten sposób. My tak nie postępujemy. Ale fanom się podobało! Prawdopodobnie zrobiłbym to jeszcze raz, ponieważ nie wydaje mi się, abym chciał coś zmieniać w swojej karierze. Nie sądzę, że wtedy siedziałbym na tym miejscu. Każda mała decyzja, którą podejmiesz, ma wpływ na kolejne. Ale… postąpiłbym tak samo. Zrobiłem to z właściwych powodów. Mianowicie myślałem wyłącznie o kolegach z drużyny i zespole. W tamtym sezonie przegraliśmy ligę o jeden punkt. Mieliśmy dwie minuty do końca gry, aby wrócić i wygrać mecz.

Grałeś z wieloma znakomitymi napastnikami. Która współpraca sprawiła ci największą przyjemność?

– Przez całą swoją karierę rozwijałem się i ewoluowałem jako napastnik. Kiedy trafiłem do klubu, idealnym partnerem był Eric Cantona. Skupiał na sobie uwagę środkowych obrońców i robił mi przestrzeń. Pamiętam, gdy podczas jednego spotkania z Juventusem, Alex Ferguson wyznaczył mnie do indywidualnego krycia, kiedy znajdowaliśmy się w posiadaniu piłki. Pomysł polegał na tym, że kiedy mieliśmy piłkę przy nodze, musiałem odnaleźć Paolo Montero i uciec mu, a wtedy Eric Cantona będzie miał więcej miejsca. Po prostu to robiłem. Ale to Eric był idealnym partnerem. Potem oczywiście grałem u boku Teddy’ego Sheringhama. Podobała mi się ta współpraca. Andy Cole i Dwight Yorke to absolutnie topowi napastnicy, ale moje partnerstwo z Teddym ewoluowało i wyglądało bardziej jak współpraca.

– Następnie pojawił się Ruud van Nistelrooy. To było dla mnie idealne zestawienie. To on był prawdziwą dziewiątką, najbardziej wysuniętym napastnikiem, wbiegającym za plecy obrońców. Ja mogłem zejść głębiej. Byłem u schyłku swojej kariery i mogłem grać z większym autorytetem. Pod koniec pojawili się Wayne Rooney oraz Cristiano Ronaldo i też mi się podobało. Na różnych etapach każdy z tych piłkarzy był dla mnie idealnym partnerem. Czułem, że rozwijałem się i ewoluowałem u ich boku.

Widzimy to teraz na przykładzie Edinsona Cavaniego, że doświadczeni zawodnicy mogą wywierać spory wpływ na młodszych graczy na swojej pozycji. Jak myślisz, którzy zawodnicy czerpali wiedzę od ciebie? Czy Rooney, Ronaldo i inni nauczyli się czegoś od ciebie?

– Zajmowałem się już trenowaniem, więc starałem się nauczyć ich kilku rzeczy. Myślę, że mam więcej wiedzy niż większość na temat maksymalnego wykorzystania swoich możliwości. Nigdy nie byłem najszybszy, najsilniejszy, najwyższy, więc musiałem być sprytny. Za każdym razem, gdy Wayne Rooney lub Cristiano Ronaldo prowadzili piłkę do boku i uderzali między nogami rywali, przy czym bramkarz pozostawał bezradny, zwykłem trącać moje dzieci i mówić: „Wasz tata ich tego nauczył!” Poza tym, myślę, że powinieneś zapytać tych zawodników. Myślę, że bardziej stanowiłem za przykład. Nie byłem tym, który chodził i próbował komukolwiek powiedzieć, co ma robić. Wolałem pokazać im to swoją postawą i tym, co robiłem każdego dnia.

Po przejściu na emeryturę zająłeś się trenowaniem, a następnie prowadziłeś rezerwy. Jak ważne było dla ciebie to doświadczenie? Jakie kluczowe wnioski udało ci się wyciągnąć z tego etapu?

– To był dla mnie bardzo ważny krok. W pierwszym sezonie po zakończeniu kariery byłem trenerem napastników. W składzie znajdowali się Carlos Tevez, Ronaldo, Rooney i kilku dobrych, młodych graczy jak Danny Welbeck i Kiko Macheda. Przeprowadziłem z nimi kilka treningów strzeleckich. Potem przeniosłem się do rezerw, co pozwoliło mi zrozumieć całe spektrum tego, czym jest praca trenera i zarządzanie. Kiedy byłem napastnikiem, czułem, ze wiem o futbolu wszystko. Ale tak naprawdę wiedziałem wszystko tylko o zdobywaniu goli. Nie wiedziałem o innych aspektach, które się z tym wiążą. Dzięki Warrenowi Joyce’owi, który prowadził rezerwy razem ze mną, wiele się nauczyłem. Naprawdę wiele – co robić w trakcie meczu oraz taktycznego zmysłu. Warren był fantastyczny. Jestem mieszanką wszystkich menedżerów i trenerów, których miałem.

Odszedłeś i postanowiłeś prowadzić klub gdzieś indziej, a następnie w 2018 roku otrzymałeś telefon, aby poprowadzić Manchester United jako tymczasowy menedżer. Co pamiętasz z tamtej rozmowy telefonicznej?

– Pamiętam, że odbyło się to tuż po fatalnej porażce z Liverpoolem. To oczywiste, że jesteś podekscytowany i nie bardzo wierzysz w to, co się dzieje, ale jak już mówiłem, są rzeczy, które po prostu bierzesz na siebie i przez całą karierę uczysz się, jak radzić sobie z różnymi wyzwaniami. Patrzysz na siebie i myślisz: „Czy jesteś na to gotowy?” Uważałem, że tak.

Właśnie rozpoczynasz swój trzeci pełny sezon na stanowisku menedżera Manchesteru United. Jak oceniasz obecną sytuację przed sezonem? Na jakim etapie się znajdujemy?

– Myślę, że się rozwijamy. Dokonuje się progres. Poprzedni sezon był dobry, abstrahując od tego, że nie zdobyliśmy żadnego trofeum. Myślę, że wszyscy mogą dostrzec ten postęp. Sezon wcześniej zajęliśmy trzecie miejsce, które było olbrzymim osiągnięciem po wszelkich zmianach, jakie wprowadziliśmy. Próbowaliśmy zgrać nowy zespół. Oczywiście, przyjście Bruno Fernandesa okazało się katalizatorem. To dzięki niemu wygrywaliśmy więcej meczów. W zeszłym sezonie czułem, że jesteśmy blisko walki o szczyt. Teraz należy wykonać następny krok. Musimy po prostu się poprawić. Miejmy nadzieję, że uda nam się dodać do składu trochę jakości i będziemy gotowi na dobre rozpoczęcie sezonu. Pierwszy mecz, pierwsza seria spotkań ma nam zapewnić fundament, na którym będziemy mogli budować.

Nawet gdybyś nie był naszym menedżerem, nadal bylibyśmy w kontakcie, aby uczcić twoją 25. rocznicę. Czy kiedykolwiek wyobrażałeś sobie, że będziesz miał taki wpływ i staniesz się częścią folkloru tego klubu?

– Nie, ponieważ nie myślę w ten sposób. Nie będę tutaj siedział i mówił, że miałem ogromny wpływ, ponieważ było wielu takich zawodników po drodze, którzy pomogli drużynom sir Aleksa Fergusona, ale to oczywiście zaszczyt. Muszę przyznać, że kiedy będę emerytowanym staruszkiem i usiądę oraz spojrzę wstecz na moją karierę, to przyrzeknę wam, że kiedy podpisywałem kontrakt z United, nie śmiałbym myśleć, że będę tak wielką częścią tego klubu.

Na koniec, gdybyś mógł wrócić i porozmawiać z Ole Gunnarem Solskjaerem sprzed 25 lat, co byś mu powiedział? Czy zrobiłbyś coś inaczej?

– Cóż, kiedy patrzę na niektóre moje fryzury, powiedziałbym: „Częściej obcinaj włosy!” Tak na poważnie, mówiłem już to wcześniej, że tak naprawdę nie patrzę wstecz i niczego nie żałuję. Podejmujesz decyzje i musisz radzić sobie z ich konsekwencjami, więc pewnie powiedziałbym, że należy być sobą. Siedzę tutaj, prawda? Inaczej nie byłbym w tym samym miejscu. Prawdopodobnie wszystko zrobiłbym tak samo… z wyjątkiem gola przeciwko Bayerowi Leverkusen w 2002 roku! Tamta szansa… jakieś dziesięć minut przed końcem meczu. To taki moment w mojej karierze, o którym myślałem najbardziej. To pudło… Zapytajcie o to Roya Keane’a. Ciągle mnie mityguje! Za każdym razem, kiedy ze sobą rozmawiamy. Przypomina mi o tej sytuacji, ale wtedy odpowiadam mu, że to była dobra szansa dla mnie, ale on nie miałby żadnych szans na trafienie do siatki podczas tamtej czy innej okazji. To coś, co mnie uwiera… Ta jedna sytuacja. Zremisowalibyśmy 2:2 u siebie i pojechalibyśmy na finał do Glasgow. Jestem przekonany, że wtedy podnieślibyśmy puchar.

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze