Źródło: fcbarcelona.com

Upadek Barcelony, czyli droga od Ligi Mistrzów do Ligi Europy – część pierwsza

Jakub Kurek
Zmień rozmiar tekstu:

W najbliższy czwartek na Camp Nou spotkają się drużyny, które w ciągu ostatnich 15 lat dwukrotnie rywalizowały o zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Pierwszy z wielu pojedynków Messiego z Ronaldo wygrał wtedy Argentyńczyk, a Barcelona Guardioli kontynuowała jeden z najlepszych sezonów w historii. Dwa lata później Manchester już bez Ronaldo ponownie uległ Katalończykom w finale. Kolejne 10 lat to już jednak zaskakująco szybka jazda obu ekip ku przepaści. Jak mogło do tego dojść?

Barcelona i Manchester United mają ze sobą wiele wspólnego. Obie ekipy od lat pozostają w gronie najbogatszych klubów w Europie, corocznie sprzedając ogromną liczbę karnetów na swoje spotkania. Lata 2008-2011 były więc znakomitym odzwierciedleniem pozycji obu zespołów. O ile jednak rosnący poziom Premier League i pompowanie zagranicznego kapitału w kolejne kluby w sposób oczywisty zagrażało pozycji Czerwonych Diabłów, o tyle nikt nie przypuszczał, że w zdominowanej przez Real i Barcelonę LaLidze kiedykolwiek dojdzie do tego, że Blaugrana stoczy się do Ligi Europy i to na (przynajmniej) dwa sezony. Tymczasem nieudolne próby utrzymania się na szczycie sprawiły, że ekipa z Leo Messim w składzie nie tylko seryjnie kompromitowała się w rozgrywkach europejskich, ale też z pomocą chińskiego wirusa doprowadziła swoje finanse do ruiny.

Jak Mourinho pożegnał Guardiolę i Tito Vilanovę

Choć większość kibiców nie chciała tego widzieć, problemy Barcelony rozpoczęły się wraz z przyjściem Mourinho do Realu. I w żadnym razie nie dlatego, że Portugalczyk zrobił w Madrycie porządek i odebrał atuty ekipie Guardioli. Kontrowersyjny szkoleniowiec z całkiem ładną przeszłością w Barcelonie sprawił jednak, że rywalizacja z Królewskimi została podniesiona do rangi wojny. W tej atmosferze projekt sportowy zszedł gdzieś na dalszy plan. Oczywiście nikt nie oponował, kiedy latem 2011 roku w klubie sprzątano kadrę, pozbywając się na stałe lub na sezon takich pomyłek, jak Hleb, Cáceres, Keirrison czy Henrique. Jednocześnie szczęśliwie zakończyła się telenowela pod tytułem „Fabregas wraca do domu”, a z Udinese przyszedł dynamiczny napastnik, jakiego bardzo brakowało – Alexis Sanchez. Były to drobne korekty, mające podnieść jakość zespołu, który przecież dopiero co wygrał Ligę Mistrzów.

Ostatni sezon Pepa Guardioli był jednak rozczarowaniem. Real odebrał Barcelonie tytuł mistrzowski, Chelsea zamknęła drogę do finału Champions League, a na pocieszenie pozostał triumf w Pucharze Króla. Przede wszystkim widać było, że Guardioli powoli kończą się pomysły. Cesc na pozycji fałszywego napastnika czy poszukiwania rozwiązań z trójką stoperów, które pozwoliłyby ukryć problemy na lewej obronie. Pep sam to widział i zadecydował, że jego etap w stolicy Katalonii dobiegł końca. Wolne miejsce zajął jego asystent – Tito Vilanova, który w prezencie otrzymał klasowego lewego obrońcę, Jordiego Albę, i Alexa Songa, który jako piłkarz stanowił w Barcelonie jednoosobowy zbiór zamknięty – przydatny tyleż, co sprzęt do odśnieżania murawy Camp Nou. 

Znakomity sezon w lidze, w której ekipa Vilanovy zdobyła 100 punktów, wyprzedzając drugi Real aż o 15 punktów, został całkowicie zepchnięty w cień nie tylko przez bolesną porażkę 0:7 w dwumeczu w półfinale Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium, ale przede wszystkim przez chorobę szkoleniowca Barcelony. Rak ślinianki przyusznej praktycznie uniemożliwił prowadzenie drużyny w rundzie wiosennej, ale kiedy Tito rezygnował z pełnionej funkcji, nikt nie przypuszczał, że pozostał mu niespełna rok życia…

Od Martino po Luisa Enrique z „Neymargate” w tle

Sandro Rosell chciał jak najskuteczniej przykryć złe wspomnienia z rozczarowującego sezonu i bez wątpienia ta sztuka mu się udała. Sprowadził bowiem najbardziej elektryzującego piłkarza, jaki w tamtym czasie kopał piłkę – Neymara Juniora. Kwota transferu, która na początku wyglądała na okazyjną, rosła z każdym miesiącem urzędowania ówczesnego prezydenta, a Barcelona pod wodzą bliżej nieznanego w Hiszpanii Gerardo Martino próbowała odzyskać swój blask. Nie doczekali tego jednak ani kibice, ani pożegnany już jako aferzysta Sandro Rosell. Szybko się bowiem okazało, że jakkolwiek punktowanie w lidze przychodzi zespołowi dość łatwo, to już zdobywanie tytułów znacznie gorzej. A ponieważ Superpuchary nikogo już w Barcelonie nie ekscytowały, to zatrudniono Luisa Enrique. Po jego nieudanym etapie w Romie można było określić tę decyzję jako przynajmniej ryzykowną. Transfery zmieniły jednak oblicze zespołu, a konkretnie dwa z nich – przybycie Luisa Suareza oraz Ivana Rakiticia. Razem kosztowali ponad 100 mln euro, ale były to znakomicie zainwestowane pieniądze.

Zespół rozwijał się w sposób nieoczywisty, prezentując jesienią dość toporny futbol. Wydawało się, że tak jak czas tymczasowego następcy Rosella, Josepa Bartomeu, kariera Luisa Enrique w Barcelonie zakończy się bardzo szybko. Wtedy jednak przyszedł przełom – zespół przegrał na Estadio Anoeta 0:1, a zawodnicy wraz z trenerem stwierdzili, że już wystarczy. I zaczęli wygrywać. Bardzo bezpośredni futbol oparty na ofensywnej sile coraz lepiej rozumiejącego się tercetu Neymar – Suarez – Messi ostatecznie dał Barcelonie całą pulę. Atmosfera sukcesu pozwoliła nieoczekiwanie zwyciężyć w wyborach prezydenckich personie, której dziś nikt nie chciałby na Camp Nou widzieć w żadnej roli. Josep Maria Bartomeu został wybrany, a klub ze stolicy Katalonii przestał się martwić o jutro. Tak, jakby nigdy miało nie nadejść. Niestety nadeszło.

Finansowa zapaść i kompromitacja w Lidze Mistrzów

W kolejnych dwóch sezonach Barcelona wydała na nowych piłkarzy 180 mln euro i tylko Umtiti, do czasu urazu, prezentował właściwy poziom. Jednocześnie uwidaczniał się problem z intensywnością, który przecież nie tak dawno zaowocował kompromitującym dwumeczem z Bayernem. Dość naturalną konsekwencją były porażki z Atletico Madryt i Juventusem w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów, które przyczyniły się do odejścia Luisa Enrique. Zespół był w rozsypce, choć do gabloty w ciągu dwóch lat dołożył dwa Puchary Króla oraz trofeum za zwycięstwo w LaLidze. Prawdziwy dramat rozgrywał się jednak w klubowych biurach. Kolejne sprawozdania finansowe były tuszowane zaliczaniem przychodów transferowych do całkowitej puli przychodów oraz wymianą Claudio Bravo na Cillessena dla podreperowania bilansu księgowego, ale dało się zauważyć narastający problem. Wciąż był jednak czas na reakcję i przemyślany projekt sportowy. Można było zrobić wiele, by wykorzystać ostatnie lata kariery Leo Messiego. Można też było zrobić to, czym Josep Bartomeu zasłużył sobie na tytuł Persona non grata w całym barcelońskim środowisku. Co dokładnie? Dowiecie się z drugiej części tej historii, której finał zaprowadził nas do 1/16 Ligi Europy. Zapewniam, że z perspektywy postronnego kibica będzie to lektura dość zabawna.

Z kolei o tym, co działo się w Manchesterze United przez ten czas przeczytacie na FCBarca.com

 

Dziękujemy za napisanie tego tekstu Błażejowi Gwozdowskiemu

O autorze: Redaktor FCBarca.com od 2009 roku. Entuzjasta futbolu w najbardziej barcelońskim wydaniu. Na Twitterze @blagwo pisze głównie o finansach Barcelony i nie tylko.

 

Zapowiedź meczu Manchesteru United z Barceloną znajdziesz poniżej!

Komentarze

Podobne wpisy

Najnowsze